Na skróty. Wrzesień 2019

4 minuty czytania

Co z tego, że jakoś same cienkie książki wpadały mi w ręce we wrześniu? Od dawna czytanie tak mi nie szło. Przeczytałam jedenaście książek i o wszystkich na pewno w tym poście nie napiszę, bo, znając mnie, zeszłoby mi do listopada.

Wielka Sophy, Georgette Heyer

Jeśli lubicie Jane Austen, zdążyliście już przeczytać wszystkie jej książki i czasem żałujecie, że nie ma ich więcej, to Georgette Heyer może okazać się całkiem przyzwoitym substytutem. Pani pisała swoje historyczne romanse (tak, tak, osadzone chyba zazwyczaj w austenowskiej epoce regencji) jakoś w połowie XX wieku - w Wielkiej Brytanii wciąż regularnie się ją wznawia. W Polsce wydano trochę jej książek, większość w takich baaardzo harlequinowatych okładkach*. Inspiracja Jane Austen wydaje się tu zresztą dość oczywista. I nie tylko przez to, że jest to romans w epoce regencji. Georgette Heyer podobnie buduje fabułę i stara się podobnie kreślić bohaterów - dostaniecie więc galerię przerysowanych, zabawnych postaci. Heyer imituje całkiem dobrze, tworząc przy tym jednak swoją historię. To nie jest pisarstwo tak wysokiej próby jak Austen, ale to całkiem zacna rozrywka, bardzo przyjemny historyczny romans.

* Mam wrażenie, że na podstawie Georgette Heyer można by prowadzić jakieś badania na temat wpływu okładek na ocenę książki. Porównajcie oceny na Goodreads i Lubimy czytać. Na angielskich okładkach zazwyczaj są jakieś obrazy z XVIII, XIX wieku - mogą sugerować romans historyczny, ale też klasykę. Polskie wydania wyglądają jak typowe harlequiny, a część ukazała się w serii “Nie chowaj tej książki przed żoną! I tak kupi sobie nową!” (padam), trochę taki typ, którego nie wypada ocenić zbyt wysoko. I oceny na Goodreads są znacząco, znacząco wyższe.

O tyranii. Dwadzieścia lekcji z dwudziestego wieku, Timothy Snyder

To nie jest poważna rozprawa na tematy polityczno-społeczne. To bardzo prosta książka, napisana tak, by absolutnie każdy ją zrozumiał. Wiele z tych lekcji wydaje się zupełnie oczywistych, ale to takie rzeczy, które warto sobie przypominać (bo jakoś tak zaskakująco szybko zapominamy o lekcjach, które daje nam historia…). Książeczka jest cieniutka i całkiem niezłym pomysłem byłoby zmuszanie do jej czytania w szkołach, może pod koniec podstawówki. Szkoda tylko, że nie jest O tyranii bardziej uniwersalne. Timothy Snyder pisał przede wszystkim do Amerykanów - dlatego Europa jest tu jakimś takim odległym przykładem. Poza tym książka była napisana tuż po tym jak Trump doszedł do władzy i to widać, że jej premiera była wycelowana w bardzo konkretny politycznie moment.

Nie ma, Mariusz Szczygieł

Reportaże zebrane w Nie ma dotyczą, hmm, tego, czego nie ma. Rozumianego zresztą różnie, bo czasem chodzi o to, czego nam w życiu brakuje, częściej chyba o śmierć, żałobę, radzenie sobie z przemijaniem. Teksty są baaardzo różne, powiązane ze sobą luźno, nie jest więc dziwne, że niektóre są lepsze, inne słabsze. Wszystkie jednak są dobre, a niektóre wyjątkowe, może wybitne. Szczygieł nie boi się eksperymentować z formą i wykraczać poza granice reportażu. Jak na reportaż, jest to zresztą książka niezwykle osobista. Można uznać Nie ma za nierówne, ale wydaje mi się, że jest to tak czy owak coś, co na scenie polskiego reportażu się wyróżnia. Warto.

A gdy piszę te słowa, Nie ma właśnie dostaje Nagrodę Nike. Bardzo się cieszę!

Mój rok relaksu i odpoczynku, Ottessa Moshfegh

Główna bohaterka postanawia hibernować przez rok. Nie bardzo widzi sens w egzystencji, ale ma nadzieję, że ten tytułowy rok relaksu i odpoczynku sprawi, że obudzi się jak nowonarodzona, że uratuje swoje życie. A więc napycha się różnymi lekami, tak aby spać, spać jak najwięcej. Czasem wyjdzie do całodobowego za rogiem, czasem odwiedzi ją przyjaciółka. Poza tym - śpi. Ottessa Moshfegh prowokuje, drażni, wierzę, że irytować może też sama bohaterka ze swoimi “wydumanymi” problemami (jest piękna, bogata, wykształcona i teoretycznie niczego jej nie brakuje). Miałam wrażenie, że jest to powieść bardzo współczesna i aktualna (nawet jeśli akcja rozgrywa się w 2000 roku), że bardzo akuratnie odpowiada na bolączki pierwszego świata. I jest w tym wszystkim ironia, jakaś przewrotność, które sprawiają, że Mój rok relaksu i odpoczynku jest tak dobry i intrgujący. Jak dla mnie - bardzo dobra literatura, będę obserwować Ottessę Moshfegh.

Projekt “Rosie”, Graeme Simsion

Główny bohater dobiega czterdziestki, jest wykładowcą akademickim i, choć w powieści nigdy nie jest to powiedziane wprost, znajduje się gdzieś na spektrum autyzmu. No i właśnie szuka żony. Dotychczasowe porażki w tym względzie przekonały Dona, że do sprawy trzeba podejść w inny, bardziej naukowy sposób. Przygotowuje zatem kwestionariusz, który ma szybko odsiać niekomapatybilne z nim kandydatki. Projekt Rosie to bardzo przyjemna, zabawna książka, którą czyta się w try miga. Jeśli potrzebujecie czegoś na poprawę humoru, może być jak znalazł. Mam w związku z nią jedną wątpliwość. Fajnie, że dostajemy opowieść o osobie na spektrum autyzmu, która znajduje miłość. Fajnie, że Don jest generalnie przedstawiony pozytywnie. Nie wiem jednak, co mam myśleć o tym, że większość humoru powieści wypływa z… faktu, że Don ma (prawdopodobnie) Aspergera. Śmiejemy się (a śmiejemy się dość często) przede wszystkim z jego kompletnego niedopasowania społecznego. Jestem ciekawa, jak osoba na spektrum odebrałaby tę powieść? Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że Więcej niż pocałunek Helen Hoang (też feel good romans, główna bohaterka też ma Aspergera) jest znacznie bardziej delikatny w tej kwestii, a humoru również w nim nie brakuje.

We wrześniu na blogu:

Pewnego razu w Hollywood - historia prawdziwa. Helter Skelter Vincenta Bugliosiego i Curta Gentry’ego

ultramaryna