Na skróty. Marzec 2020

3 minuty czytania

Jak się trzymacie? Mam nadzieję, że zdrowo i że nie wariujecie jeszcze od siedzenia w domu. I że czytacie książki, dobre książki. Może książki, które są dla Was pocieszeniem w tych trudnych, dziwnych czasach?

Cisza białego miasta, Eva García Sáenz de Urturi

Czasem wpada mi do głowy dziwny pomysł, żeby przeczytać jakiś kryminał… Padło tym razem na Ciszę białego miasta, która zdawała się zbierać same świetne opinie. A mnie wydała się bardzo przeciętnym, schematycznym kryminałem… Mamy więc serię zabójstw w małym miasteczku, policjanta, który ma za sobą trudną przeszłość. Nie są może przeciętne same morderstwa, bo wyobraźnia autorki nieźle zaszalała. Mnie to bardzo przypominało jakąś artystyczną wizję szaleńca rodem z serialu Hannibal (to była dziwna produkcja, lubiłam ją). Zakończenie jest może i niezłe, i całkiem zaskakujące, ale w fabule widziałam sporo luk, cały czas zresztą miałam wrażenie, że główny bohater, śledczy, jest tak naprawdę fatalny w swojej robocie, a zagadkę udaje mu się rozwiązać tylko dzięki szczęściu i niezwykłym zbiegom okoliczności. Oni tam prawie w ogóle nie przepytują świadków, nie sprawdzają tożsamości licznych ofiar (okej, nie wszystkich, a przynajmniej my tego nie widzimy), błądzą zupełnie po omacku.

Ale co tam, fabuła naszego bohatera kryje, musi znaleźć zabójcę.

Mnie też po prostu już dawno znudziły się tego rodzaju kryminały. Jeśli Was też, to może tutaj znajdziecie coś dla siebie? - 5 nietypowych kryminałów

The Midnight Lie, Marie Rutkoski

Była kiedyś taka seria, The Winner’s Trilogy (w Polsce Trylogia Zwycięzcy, ale zaprzestano wydawania po drugim tomie), którą bardzo kochałam. To młodzieżówki, napisane prostym językiem, bez rozbudowanego świata przedstawionego… ale młodzieżówki, które zawsze wywoływały we mnie duże emocje, potrafiły mnie prawdziwie poruszyć. Trochę dzięki świetnym sylwetkom bohaterów, a trochę dzięki temu, że Rutkoski pisała im dość tragiczne losy, nie uciekając się jednak do taniego dramatyzmu. Chyba jednak po prostu wierzę tu w jakiś rodzaj książkowej magii, w to, że między mną a książkami Rutkoski jest jakaś dobra chemia. Tylko potwierdza to jej nowa powieść, The Midnight Lie, która rozgrywa się w tym samym świecie, ale w zupełnie innym miejscu i jakieś dwadzieścia lat po zakończeniu oryginalnej trylogii. To zatem zupełnie nowa historia, ale znajdziemy w niej też (raczej subtelne, choć spodziewam się, że w następnej części będzie ich więcej) nawiązania do The Winner’s Curse. Główną bohaterką jest Nirrim, która pochodzi z najniższej kasty w swoim społeczeństwie, kasty, która nie ma właściwie żadnych praw, jest zamknięta na małym obszarze miasta i pracuje na tych lepiej sytuowanych. Tak jest i koniec. Przynajmniej do czasu, bo możecie się spodziewać, że Nirrim zaczyna w końcu kwestionować ten porządek rzeczy. Ładna, mądra historia, świetni bohaterowie. Bardzo mi się podobało.

O The Winner’s Curse (Pojedynku).

Wojna makowa, R.F. Kuang

Zaczyna się dość sztampowo, bo główna bohaterka, Rin, dostaje się do szkoły. To akademia wojskowa, nie szkoła magii, ale Rin trafia pod skrzydła trochę szalonego nauczyciela, który uczniów właściwie nigdy nie bierze, a który, jak się okazuje, uczy rzeczy zdecydowanie do magii podobnych (czytałam bardzo niedawno Imię wiatru i nie dało się tu nie mieć skojarzeń z Rothfussem). Z mojej perspektywy ciekawiej zrobiło się później, gdy uczniowie siłą rzeczy ze szkolnych klas trafili na front. Wojna makowa bywa brutalna, a Rebecca F. Kuang nie boi się pokazywać najstraszniejszych, najbrudniejszych aspektów zbrojnego konfliktu… Jest to zresztą konflikt podobno inspirowany wojną japońsko-chińską, w tym masakrą nankińską. Nie jestem w stanie ocenić poziomu tych nawiązań, ale świat przedstawiony jest ciekawy i dość mocno rozbudowany, fajnie wypdają też te elementy “magiczne”. Ogólnie jest to takie… porządne fantasy. Wszystko jest tu na swoim miejscu, ale niczym się ta książka, według mnie, nie wybija. Czytałam ją zresztą dość długo, bo nie byłam za bardzo w nią wciągnięta. Miałam takie poczucie, że Wojna makowa jest dobrą rzemieślniczą robotą, rozrywkowym fantasy na dość wysokim poziomie, które jednak nie sprawiło mi szczególnie dużo radości.

Dom soli i łez, Erin A. Craig

Dom soli i łez to taki mroczny retelling baśni Stańcowane pantofelki. Erin A. Craig tworzy świetny klimat, historia od samego początku jest zresztą mocno niepokojąca - w końcu w pierwszym rozdziale odbywa się pogrzeb siostry głównej bohaterki, to już czwarta siostra z kolei i mówi się, że nad pozostałymi ośmioma ciąży klątwa. Fabuła jest bardzo fajnie poprowadzona, jest tu kilka dość niespodziewanych zwrotów akcji, w pewnym momencie nie wie się, komu i czemu można wierzyć (czy narratorka jest wiarygodna?), a Craig sprytnie kluczy i myli tropy. Jedna ważna rzecz była jednak zdecydowanie zbyt oczywista (tak oczywista, że aż nie wierzyłam, że to będzie tak proste). Minusem są też niezbyt rozwinięte sylwetki bohaterów i kulejący, zbyt pospiesznie poprowadzony wątek romantyczny. To sprawia, że, choć doceniłam fabularne pomysły, nie zdołałam się w historię szczególnie zaangażować. Mimo wszystko polecam, bardzo porządna młodzieżówka.

W MARCU NA BLOGU

ultramaryna