Na skróty. Luty 2017
Mogę już dostać wiosnę? Ale taką prawdziwą? Proszę, proszę.
Mam na imię Lucy, Elizabeth Strout
Mam na imię Lucy to taka powieść, która zdaje się bardzo zwyczajna, prosta, może wręcz nijaka. Ale im dłużej się ją czyta, tym więcej można w niej znaleźć, tym bardziej docenia się, jak wiele prostej mądrości przekazuje Strout tą historią. Nic się tu właściwie nie dzieje - długotrwały pobyt w szpitalu jest dla narratorki okazją, by odbudować swoją relację z matką. Bohaterka wspomina swoje dzieciństwo i późniejsze życie, zastanawia się, wyciąga wnioski. Prosto, mądrze, prawdziwie. Ale jeśli przez magazyn “Książki” (który uznał dzieło Strout za najlepszą książkę 2016 roku) wiele się po Mam na imię Lucy spodziewacie, to może warto trochę zmniejszyć oczekiwania. To niezbyt efektowna powieść. Rozumiem, że do kogoś może wyjątkowo trafić, coś w sobie ma, ale ja na pewno dość szybko o niej zapomnę i jednak to pierwsze miejsce w rankingu zostało przyznane chyba trochę na wyrost.
Planeta Kaukaz, Wojciech Górecki
Nie wiem, dlaczego nie zdawałam sobie sprawy z tego, ile lat już minęło od wydania tej książki. Przypuszczam, że wiele mogło się w tym czasie zmienić na Kaukazie. Widziałam zresztą, że planowane jest kolejne wydanie, pewnie trochę zmienione, uzupełnione nowymi notatkami (tak jak wydanie z 2010 trochę różniło się od pierwszego, z 2002). Może szkoda, że nie poczekałam i nie sięgnęłam już po wznowienie. Mimo wszystko myślę, że nie ma to aż takiego znaczenia - Górecki bardzo dużo pisze o historii regionu, a to się przecież nie zdezaktualizowało. Świetnie przybliża specyfikę i tradycje tamtejszych narodów, ich wzajemne skomplikowane relacje. Dobry reportaż.
Buntowniczka z pustyni, Alwyn Hamilton
Mam brzydki zwyczaj kupowania zbyt wielu książek. Potem one biedne czekają miesiącami albo latami na przeczytanie. Niektóre, nie będę się łudzić, nigdy się nie doczekają. Z książkami po angielsku ten zwyczaj robi się jeszcze gorszy. Wiecie, one zazwyczaj są droższe. Więc po co kupować, jeśli okazuje się, że aż tak mi na nich nie zależy, jeśli potem nie przeczytam? Rebel of the Sands stała sobie na półce długo i w końcu ktoś postanowił ją wydać w Polsce. Dopiero to mnie zmotywowało. Skoro już kupiłam w oryginale, to przeczytam przed polską premierą, bo tak!
Dobrze, to kolejna głupia młodzieżówka, do której mam całkiem sporo zastrzeżeń. Trochę zbyt schematyczna, trochę zbyt płytka i płaska, ale… No, nie oszukujmy się, podobała mi się. Wciągnęłam się szybko, łatwo i mocno, czytało się bardzo przyjemnie i w gruncie rzeczy bez większych zgrzytów. Fajny jest świat, który trochę przypomina Dziki Zachód, a trochę Księgę tysiąca i jednej nocy. Trochę western, znacznie bardziej barwne fantasy z dżinami, ghulami i magicznymi końmi. Fajna jest główna bohaterka, szalenie uparta i naprawdę bezwzględna w drodze do celu. Przyzwoity jest wątek romantyczny. Akcja pędzi na złamanie karku (jak Buraqi przez pustynię…), wszystko dzieje się w naprawdę szalonym tempie. To dobrze i źle. Dobrze, bo Buntowniczka z pustyni to naprawdę wciągająca i bardzo szybka lektura. Źle, bo wszystko wydaje się jednak trochę powierzchowne, nie mamy czasu, by dobrze poznać niektórych bohaterów, czasem pojawiają się dziury w fabule. Nic to, przy następnej okazji kupuję drugi tom.
POZOSTAŁE LUTOWE KSIĄŻKI
Boy, Snow, Bird Helen Oyeyemi i Stitching Snow, R.C.Lewis
(pisałam o nich w poście o Śnieżce)
Daughter of the Forest, Juliet Marillier
W LUTYM NA BLOGU TEŻ:
MISJA RETELLING. Królewna Śnieżka opowiedziana na nowo
-------------
ultramaryna