Na skróty. Listopad 2019

3 minuty czytania

Jesień to, tak stereotypowo, dobry czas na czytanie. Mnie idzie tak sobie, sama jestem ciekawa, czy uda mi się z wyzwaniem na Goodreads (zostało mi 8 książek, kiepsko to widzę, ale kto wie…) ;)

Córka lasu, Juliet Marillier

O Córce lasu pisałam już wielokrotnie (na przykład w recenzji albo recenzji całego Siedmiorzecza), ale polska premiera to doskonała okazja, by napisać jeszcze raz. Marillier przenosi nas do średniowiecznej Irlandii - tam Sorcha, wzorem bohaterki baśni Sześć łabędzi, będzie musiała sprostać okrutnemu zadaniu, by odczarować braci przemienionych w łabędzie. Marillier tworzy cudowny klimat, a równocześnie udaje jej się pogłębić i tym samym uwiarygodnić prostą baśń. Może dlatego Córka lasu jest tak immersyjna - bardzo wciąga w swój świat i sprawia, że wydarzenia z powieści przeżywa się naprawdę mocno. A przy tym jest magiczna i wypełniona irlandzkim folklorem - jeśli przyciągają Was takie klimaty, nie przegapcie Córki lasu. Przygotujcie się tylko na to, że akcja rozwija się raczej leniwie - mnie jednak Marillier potrafi wciągnąć do szaleństwa, nieraz kończyłam jej książki w środku nocy.

Siedmiorzecze to cykl sześćiu powieści (trochę w takim układzie 3 + 3), ale każda część jest do pewnego stopnia zamkniętą całością, zatem nie musicie się obawiać, że zaczniecie czytać i zostaniecie z otwartym zakończeniem. Tylko pamiętajcie, że Syn cieni jest równie cudowny, więc tak czy owak warto czekać!

Po prostu - jedna z moich ulubionych książek, a tłumaczenie zdecydowanie daje radę. Polecam z całego serca!

Ayesha at Last, Uzma Jalaluddin

Niby kolejny zwyczajny, niezobowiązujący romans w tym roku… ;) Ale, o, to było cudowne! Naprawdę zgrabny, uroczy i dobrze pomyślany retelling Dumy i uprzedzenia, a Dumę i uprzedzenie kocham bezgranicznie. Nie od razu te nawiązania są widoczne, bo jednak fabuła nie kroczy za fabułą Dumy krok w krok. A jednak potem stają się coraz bardziej oczywiste - łącznie z tym, że niektóre sceny są niemal dokładnie powtórzone. Są na szczęście wpasowane w fabułę idealnie, a odgrywanie ich ponownie chyba musi cieszyć każdą fankę Jane Austen. No więc cieszyło, cieszyło bardzo. Tym mocniej, że ogólnie jest to książka urocza i lekka, pozbawiona dłużyzn i momentów, które wywołują ciarki żenady (co nie jest wcale oczywiste, gdy bierzecie się za lekki współczesny romans). Jasne, nic specjalnego (naczytałam się w tym roku mnóstwa podobnych rzeczy, będzie dłuższy tekst), ale wszystko grało tu idealnie, a nawiązania do Dumy i uprzedzenia były wisienką na torcie i dodatkową frajdą. No i nie wiem, czy czytałam kiedyś współczesny muzułmański romans? Jeśli wy też nie, to możecie zacząć od Ayeshy ;)

Połówka żółtego słońca, Chimamanda Ngozi Adichie

Hmm, jak to ująć? Chimamandę Ngozi Adichie stawia się raczej na półce z wysoką literaturą (tak?) i tam bym ją chyba faktyczne umieściła po świetnej Amerykaanie. A Połówka żółtego słońca to bardzo porządna powieść, ale trochę kojarzy mi się z takimi… melodramatami wojennymi, co dla mnie niekoniecznie jest komplementem. Ale nie wiem, może przesadzam, może niepotrzebnie umniejszam powieść tylko dlatego, że dobrze się ją czyta? Bo czyta się świetnie, to książka dynamiczna, z wyrazistymi bohaterami. Lekka na pewno nie, bo okrucieństwa wojny przytłaczają, ale właśnie bardzo “czytalna”. I o czym to? O wojnie w Biafrze - w latach 60. na terenie Nigerii próbowano utworzyć nowe niezależne państwo, Biafrę. Efektem była kilkuletnia krwawa wojna, miliony głodujących i ponowne przyłączenie Biafry do Nigerii. Chimamanda Ngozi Adichie o tej wojnie opowiada z perspektywy trojga różnych bohaterów, a wydarzenia sprzed wojny splatają się z tymi z czasów konfliktu. Skonstruowana i napisana Połówka żółtego słońca jest na pewno dobrze, a i chyba warto było się czegoś o historii Biafry i Nigerii dowiedzieć.

Swoją drogą byłam na spotkaniu z Chimamandą w Krakowie w ramach Festiwalu Conrada. Bardzo mądrze mówiła.

Achilles. W pułapce przeznaczenia, Madeline Miller

W piekle powinien być osobny krąg piekła dla kogoś, kto podejmuje decyzję, by tytuł The Song of Achilles przetłumaczyć na koszmarnie kiczowate Achilles. W pułapce przeznaczenia. Jeśli podobała Wam się Kirke tej samej autorki, powinien przypaść Wam do gustu także Achilles, bo obie powieści to dobrze napisane, współczesne (choć raczej, raczej wierne “oryginałowi”) interpretacje mitologii greckiej. The Song of Achilles wydaje się właściwie jeszcze lepsze, bo ciężar dramatyczny jest jednak większy - szczególnie, gdy na końcu zaciska się ta nieszczęsna pułapka przeznaczenia z polskiego tytułu. Czytałam dość długo, bo choć Miller pisze przystępnie, to jednak też troszkę… mało dynamicznie. W każdym razie wciągać zaczęłam się później, ale koniec końców powieść mnie dość mocno poruszyła. Jeśli Miller napisze kolejną książkę w tym stylu, to z pewnością ją przeczytam.

W LISTOPADZIE NA BLOGU:

Pięć nietypowych kryminałów (dla ludzi, którzy nie lubią kryminałów)

ultramaryna