King of Scars, Leigh Bardugo

4 minuty czytania

Zaczęło się od trylogii, ale wychodzi na to, że Bardugo pisze bardzo długą serię, której końca jeszcze nie widać. Chyba na szczęście pisze ją w kawałkach, Griszawersum to kilka mniejszych serii, na razie w układzie 3+2+2, ale zobaczymy, co będzie dalej. Właściwie bardzo mi odpowiada rozwijanie uniwersum w ten sposób — z naprawdę długimi, tasiemcowatymi cyklami mam problem, a tutaj już dwie-trzy książki stanowią zamkniętą (w miarę) całość. Równocześnie, jeśli chcemy, dostajemy możliwość wielokrotnego wracania do świata i bohaterów, których lubimy.

Oczywiście to działa tylko wtedy, gdy autorka ma pomysły na kolejne części i nie ciągnie tego na siłę.

A piszę to, bo jeszcze w jednej trzeciej King of Scars naprawdę byłam przekonana, że tego pomysłu nie ma. Akcja rozkręca się raczej mozolnie i początek był taki… umiarkowanie angażujący. Uff, całe szczęście, że potem wszystko ruszyło.

Szóstkę wron ewentualnie można było czytać bez znajomości Griszy (choć to nie była najlepsza kolejność, jeśli chcieliście z Bardugo wycisnąć jak najwięcej). Czytać King of Scars przed Griszą i Wronami oczywiście teoretycznie też można, ale to już nie ma żadnego sensu. Powieść poważnie i bez zahamowań spoiluje obie poprzednie serie. Co było do przewidzenia, w końcu ciągniemy tutaj historie bohaterów, których poznaliśmy już wcześniej. Jest więc Nina, która przebywa we Fjerdzie jako ravczański szpieg, próbuje tam pomagać prześladowanym Griszom. Jest Mikołaj, w którym odradza się ten potwór, w którego kiedyś przemienił go Darkling. A król zdecydowanie nie może w nocy tracić panowania nad sobą i zmieniać się w groźne monstrum, rządy Mikołaja zdają się więc zagrożone, trzeba szukać sposobu na jego „wyleczenie”. Ten wątek obserwujemy też oczami Zoi, jednej z trojga Griszów w ravczańskim triumwiracie, generał drugiej armii.

Bardugo całkiem fajnie uzupełnia niektóre białe plamy w uniwersum i gra z oczekiwaniami fanów. Doceniam to, że dowiedzieliśmy się, dlaczego potężnych czarodziejów w Ravce nazywa się Griszami, w wolnym tłumaczeniu Grzesiami. Okej, Bardugo, aż trudno w to uwierzyć, ale wybrnęłaś z tego. Podoba mi się, że dowiadujemy się więcej o świętych i ich kulcie. Nie jestem do końca pewna, co myśleć o tym, że wciąż trochę… mierzymy się z tym samym zagrożeniem? Dość szybko odkryjecie, że do pewnego stopnia rolę czarnego charakteru gra tutaj… Darkling, jeśli nie we własnej osobie, to w postaci swojego dziedzictwa. O ile więc martwi mnie tutaj problem pewnej powtarzalności, braku świeżości, to w sumie ja, ze swoją niezdrową sympatią do Darklinga, nie mam za bardzo na co narzekać. Swoją drogą zastanawiam się, czy fanatyczny Yuri, który przewodzi sekcie pragnącej włączyć Darklinga do grona świętych, nie jest trochę takim prztyczkiem w nos fanów, którzy trochę za bardzo lubią czarny charakter z Griszy? Nie wiem, ale w sumie podoba mi się ten pomysł.

Nawet jeśli Bardugo jakoś tym razem zaczyna bez impetu, to wcześniej czy później udaje jej się to nadrobić. Zaczyna się dziać, pojawiają się momenty, w których szczęka opada ze zdziwienia, czyta się z ekscytacją i radością. Właściwie i tak największa siła Bardugo tkwi chyba w jej bohaterach (odkąd się trochę rozkręciła i zostawiła za sobą Alinę i Mala…). Trudno nie lubić wszystkich jej narratorów. Tutaj wracamy do dwójki tych już bardzo popularnych — Mikołaja (nie możecie nie lubić Mikołaja) i Niny. Jest też znana nam już Zoja — i przyznaję, Zoję pamiętałam z Griszy mętnie jako „tę wredną dziewczynę” i nie byłam do niej przywiązana ani szczególnie nią zainteresowana. A Bardugo szybko sprawiła, że pokochałam i Zoję. Jeśli w pewnym momencie kilka rozdziałów dostaje niejaki Isaak, to do niego też momentalnie zaczyna się odczuwać sympatię.

Od pewnego momentu King of Scars dawał mi bardzo dużo frajdy i skończyłam bardzo zadowolona. A jednak, a jednak… wciąż jest to książka, która zostawia po sobie pewien niedosyt. Koniec końców nie wydarzyło się przecież aż tak wiele, nie dostaliśmy prawie żadnych rozwiązań, trudno powiedzieć, by któryś wątek okazał się szczególnie satysfakcjonujący. **King of Scars całkiem fajnie się rozkręca, ale zanim zdąży rozkręcić się na maksa **—po prostu się kończy. Zdaje się, że jest to przede wszystkim świetny grunt pod kolejną część. To nie to, że nie ma tu kilku zwrotów akcji czy porządnych konfrontacji z takim czy innym złem, że nie ma emocji. Są. Ale jednak kończy się czytać z takim przeświadczeniem, że wszystko,  co naprawdę dobre dopiero przed nami (obym się zresztą nie myliła!), że dostało się coś fajnego, ale dostało się tego zdecydowanie za mało. Pewnie, że po Szóstce wron chciałam od razu czytać kontynuację. Ale Szóstka wron była jak pyszny, syty posiłek, King of Scars może być bardzo smaczny, ale nie zaspokaja głodu.

O tłumaczeniach

Bardugo ma już dwa polskie tłumaczenia. King of Scars jeszcze w Polsce się nie ukazał, należy jednak przypuszczać, że zostanie przełożony przez tłumaczy, którzy zajmowali się Wronami (Wojciecha Szypułę, Szóstkę wron tłumaczyła też Małgorzata Strzelec), ewentualnie w zgodzie z tłumaczeniem Wron. Może natomiast zauważyliście, że w recenzji trzymam się raczej tego pierwszego przekładu, Anny Pochłódki-Wątorek, z Papierowego księżyca. Generalnie chyba wolę te trochę spolszczone wersje ravczańskich imion. Ravczański ma udawać rosyjski i to trochę lepiej mi siedzi w wersji polskiej niż angielskiej, stąd Mikołaj i Zoja, nie Nikolai i Zoya. Równocześnie Mikołaj bardzo się kojarzy z rosyjskimi carami, więc i pasuje do króla Ravki… ;) Do Darklinga jestem po prostu przyzwyczajona. Z drugiej strony widziałam tyle głosów krytyki wobec Zmrocza z nowego tłumaczenia, że czuję się w obowiązku stanąć w jego obronie. Darkling to imię znaczące, właściwie bardziej tytuł niż imię. To ma bardzo dużo sensu, żeby Darklinga przetłumaczyć. Oczywiście Zmrocz może się bardziej lub mniej podobać, według mnie nie jest zły, to bardziej kwestia przyzwyczajenia. Jeśli Zmrocz sam w sobie wam się nie podoba, to czy macie jakiś lepszy pomysł na tłumaczenie Darklinga? Co powiecznie na Mroczarza? ;)
Poza tym dzisiaj zobaczyłam nowe polskie tytuły drugiego i trzeciego tomu Griszy. Drugi to Oblężenie i nawałnica (w oryginale Siege and Storm, wcześniej Szturm i grom), trzeci Zniszczenie i odnowa (Ruin and Rising, Ruina i rewolta). Przyznam, że jednak znacznie bardziej lubię stare tytuły, widać, że słowa zostały dobrane tak, by dobrze ze sobą grały. Co myślicie?

Jeśli chcecie poczytać o innych książkach Bardugo:

Trylogia Grisza

Szóstka wron

ultramaryna