Trylogia Grisza Leigh Bardugo, czyli Cień i kość i cała reszta
Zawsze są szarymi myszkami, zwykłymi dziewczynami. Jednak zawsze niespodziewanie (sic!) znajdują w sobie ogromną moc, dowiadują się o swoim niezwykłym dziedzictwie lub po prostu, niesamowitym zbiegiem okoliczności, trafiają w samo centrum wydarzeń. I zawsze się okazuje, że to właśnie one muszą ratować swój świat przed ciemnością, złem lub bezwzględnymi władcami.
Oto i nasza ona, Alina, zwykła kartografka (dodajmy: raczej kiepska kartografka). Dziewczyna jest sierotą, mieszka w Ravce, państwie od lat wstrząsanym wojnami, w dodatku podzielonym przez złowrogą Fałdę Cienia. Fałda została stworzona kilkaset lat temu przez zachłannego Czarnego Heretyka - to jakby strefa ciemności, którą zamieszkują straszne i niebezpieczne potwory, wilkry. Fałda rozdziela państwo na dwie części, odgradzając stolicę od portów i morza, co oczywiście paraliżuje handel i utrudnia rozwój kraju. Przeprawy przez nią są niebezpieczne, ale konieczne i Alina bierze właśnie w jednej z nich udział. Wszystko się psuje, wyprawę atakuje ogromne stado wilkrów i… Właśnie wtedy, gdy wydaje się, że nic nie może już uratować Aliny i jej przyjaciela Mala… coś się dzieje, deus ex machina, Alina, zupełnie nieświadomie, rozbłyskuje niszczycielskim dla wilkrów światłem. I pozamiatane, bo okazuje się, że Alina jest przyzywaczką słońca.
Pewne nadprzyrodzone zdolności (na przykład leczenie czy panowanie nad ogniem) nie są w świecie stworzonym przez Leigh Bardugo niczym nadzwyczajnym - takich “czarodziejów” nazywa się w Ravce Griszami, to oni stanowią Drugą Armię, są ważną siłą wojskową i polityczną w państwie. Przewodzi im mroczny Darkling, najpotężniejszy z Griszów, który potrafi władać ciemnością. Ale w Ravce nie ma drugiej przyzywaczki słońca, w dodatku jest to talent nadzwyczaj cenny - światło (którego w ogóle nie ma w Fałdzie) jest najlepszą bronią przeciwko wilkrom… No i tak, dobrze się domyślacie. niespodziewanie sytuacja Aliny diametralnie się zmienia. Nagle dziewczyna jest kimś - dla ludu Ravki szybko staje się symbolem nadziei na zniszczenie Fałdy (Sankta Alina!), ale wielu chce ją po prostu wykorzystać w politycznej rozgrywce. I tak, cała misja Aliny w tym, żeby nie dać się postawić w roli bezmyślnego pionka i przy okazji, jasne, uratować Ravkę.
Podobają mi się oryginalne okładki. Świetne liternictwo, prosta, ale ładna grafika.
No i tak. Alina jak Alina, to dość typowa bohaterka YA. Najpierw jest taką trochę szarą myszką, ale wygadaną i z własnym zdaniem. Niespodziewanie wmanipulowana w walkę o władzę i intrygi, okazuje się nieco naiwna, ale szybko uczy się na błędach. Dziewczyna dość sprawnie bierze sprawy w swoje ręce, przestaje być pionkiem, zaczyna być ważnym graczem. I tutaj dochodzimy do sedna - Alinie władza pasuje i najciekawsze w Griszy są właśnie te momenty, kiedy naszą bohaterkę wyraźnie nęci potęga, kiedy pragnienie władzy zaczyna ją lekko zaślepiać, kiedy wreszcie ciągnie ją do ciemności. Cóż jest nieskończone? Wszechświat i ludzka chciwość[1]. Taaak, wtedy Alina z takiej zwykłej, nudnej heroiny młodzieżowej fantastyki, staje się bardziej interesującą i złożoną postacią. Najciekawiej było obserwować, jak nasza bohaterka igra z ciemnością, także pod postacią Darklinga, czyli naszego czarnego charakteru, który dosłownie “robi” tę serię. Darkling jest na wskroś zły, nie zaprzeczę, ale równocześnie to postać niejednoznaczna, do końca tajemnicza i intrygująca. Nieoczywista jest też relacja Aliny z Darklingiem. Bo Alina to “ta dobra”, Darkling to “ten zły”, zatem równanie jest proste, Alina musi pokonać Darklinga. Tak, ale między nimi tworzy się także specyficzna więź, oparta na łączącym ich podobieństwie (wspominałam już o pewnej ciemności w Alinie, nie?) W końcu “podobne wzywa podobne”… To jest dla mnie najlepsza strona trylogii - igranie Aliny ze złem i z potęgą, jej niejasny stosunek do Darklinga, ich skomplikowana, niejednoznacza, trochę też podszyta erotyzmem, relacja. Bo to są te momenty, w których moim zdaniem Grisza wyskakuje choć trochę ze sztywnych ram młodzieżówki fantasy, troszkę omija schematy. Bo niestety ogólnie powieści Leigh Bardugo nowatorskie nie są, a fabuła, nawet jeśli gdzieś trochę zakręca w ciekawszym kierunku, zazwyczaj szybko wraca na ścieżki utarte przez tysiące innych książek.
A tak, przyznaję się, mogę być troszkę zakochana w Darklingu. Co ciekawe, ja raczej nie mam skłonności do czarnych charakterów…
Za to polskie wydania zupełnie nie trafiają w moją estetykę… Po przejrzeniu paru blogów, odkryłam, że wielu ludziom się podobają. To już nie wiem. Ja tam prawie zdążyłam się przyzwyczaić do tych moich brzydactw, ale podtrzymuję opinię, że polskie okładki są paskudne. Jak można było zamienić te oryginalne na to…?
No właśnie, cudów w kwestii oryginalności fabuły nie oczekiwałam i Grisza jako całość okazuje się dość prosta i schematyczna. Bywały momenty, że już, już nabierałam nadziei, że będzie lepiej, ale potem mój entuzjazm szybko gasł. Jestem też trochę zawiedziona zakończeniem serii, chociaż… Czego ja się właściwie spodziewałam? Kończy się mniej więcej tak, jak to założyłam, tylko że… słabiej. No, jestem lekko zawiedziona, nic nie poradzę. Jeśli chodzi o bohaterów, to tak, już ustaliliśmy, Darkling jest świetny, Alina trochę nudna, ale przynajmniej ma swoje momenty, genialną i barwną postacią jest Mikołaj, książę-korsarz (aaa, jakaś kochliwa jestem ostatnio). Bohaterowie drugoplanowi może nie są już tak wyraźnie nakreśleni, ale podział na dobrych i złych nie jest od początku jasny i niektórzy mogą nas zaskoczyć. I tutaj mam pewien problem. Mal - bardzo ważna postać, najbliższy przyjaciel Aliny od zawsze - jest strasznie nudny. Nic nie mam konkretnego do chłopaka, do tego idealnego, oddanego Mala. Tylko to - jest nijaki, koniec, kropka, a przy Darklingu i Mikołaju wypada już zupełnie nieciekawie. A że to w Malu nasza Alina jest zakochana, to… ech, nudy.
Ravka to taka podrabiana carska Rosja. Wiecie, nazwijmy króla carem, rzućmy jakieś słowa klucze (jak samowar czy cerkiew), użyjmy odpowiednich imion i nazwisk… Tadam, gotowe. Chociaż w sumie, ja tam troszkę dałam się na to nabrać, bo może kreacja świata nie powala na kolana, ale jakiś fajny klimat, wprowadzony przez tę “rosyjskość”, jest. Zastanawia mnie natomiast, czemu ci potężni “czarodzieje” nazywają się Griszami… Grisza to zdrobnienie od Grigorija, tak? Musicie się zgodzić, że ta nazwa robi się przez to trochę dziwna… Wyczytałam też gdzieś (sama, przyznaję, nie zwróciłam na to uwagi), że Alina powinna nazywać się Starkova, a nie Starkov, jak to jest w powieściach, bo przecież Starkov to męska forma… No właśnie, takich szczegółów jest pewnie więcej, no ale… Leigh Bardugo się zabezpieczyła. Niemal wszystko jest zaczerpnięte z Rosji i rosyjskiego, ale przecież to ma być Ravka i ravczański. Zatem tak, sprytnie, Leigh Bardugo, sprytnie. Można całą rzeczywistość oprzeć na carskiej Rosji, ale żeby nie wgłębiać się za bardzo w realia i uniknąć potem oskarżeń o jakieś rażące błędy i nieścisłości, nazwać to Ravką. Dość wygodne rozwiązanie.
Plakat promujący serię_,_ grafika autorstwa Irene Koh.
Z jednej strony muszę przyznać, że Grisza to najgorszy traf z moich tegorocznych przygód z YA*. Trylogia Leigh Bardugo właściwie niczym szczególnym się nie wyróżnia, to dość schematyczne młodzieżowe fantasy, które pod paroma względami zwyczajnie rozczarowuje. Z drugiej strony, jeśli to Grisza jest najgorszym, co przeczytałam z YA w ostatnim czasie, to ogólnie naprawdę źle nie jest (uważam, że to dziwne, że jeszcze nie trafiłam na totalnego gniota). Czytanie powieści Leigh Bardugo było sporą frajdą, to fajna, przygodowa seria, przy której można parę razy westchnąć z pobłażaniem (“przecież to już wszystko było!”), ale raczej nie będzie okazji do zgrzytania zębami ani wyrywania sobie włosów z głowy.
Naprawdę dobrze się bawiłam. Ale teraz chyba muszę w końcu przeczytać coś mądrzejszego.
*Nie jestem pewna, czy, tak obiektywnie patrząc, Grisza jest gorsza od Szklanego tronu. Ale cicho, Szklanym tronem jestem podjarana, także tego ten…
Zdjęcia na górze pochodzą z mojego Instagrama. Ostatnio świetnie się tam bawię, więc zapraszam :D
-----------------
[1] Leigh Bardugo, Cień i kość, przeł. Anna Pochłódka-Wątorek, s. 190.
ultramaryna