The Wrath and the Dawn (Gniew i świt), Renée Ahdieh

4 minuty czytania

Kolejna książka z gatunku dziwię-się-że-tak-mi-się-podobało. I jeszcze chyba-zmieniam-profil-bloga-bo-ostatnio-czytam-same-młodzieżówki*.

The Wrath and The Dawn to retelling Księgi tysiąca i jednej nocy - Renée Ahdieh skupia się w nim na wątku Szeherezady. Zatem - władca codziennie bierze sobie nową żonę i każdą z nich zabija o świcie. Przyjaciółka głównej bohaterki padła ofiarą okrutnego kalifa i Shahrzad chce ją pomścić. Zgłasza się więc na ochotniczkę i zamierza nie tylko przeżyć, ale też zabić władcę i zakończyć serię morderstw.

Mogłoby się wydawać, że skoro żadna (żadna!) dziewczyna nie przeżyła pierwszej nocy, to Shahrzad musi mieć w zanadrzu naprawdę genialny plan, żeby tak po prostu zgłaszać się na ochotniczkę. Nie, nie ma. Brawo, Shazi, to najgłupsza samobójcza misja, na jaką można by się wybrać. Naprawdę. Na 99% nasza bohaterka powinna nie przeżyć świtu i nie mieć żadnej szansy na pomszczenie przyjaciółki. Ale nie, to nie taka książka. Jasne, że Shahrzad przeżyje tę noc. I następną. I… jeszcze kolejne. I tak, w końcu dojdzie do punktu, w którym… wcale nie będzie chciała zabijać kalifa.

Źródło

Bo wiecie, to oczywiste, że za tymi morderstwami kryje się coś więcej… Dałam się złapać na ten haczyk, bo w sumie zaczęło mnie intrygować, o co może w tym wszystkim chodzić. W końcu znajomość podstawowych zasad rządzących takimi powieściami pozwala z góry założyć, że Shahrzad w końcu obdarzy Khalida cieplejszymi uczuciami, a skoro tak… To pewnie on nie okaże się tym potworem, za jakiego ma go ona i większość kraju… I powiedzmy od razu otwarcie - The Wrath and the Dawn jest przede wszystkim romansem. Akcja rozgrywa się właściwie w jednym miejscu, w pałacu, a Shahrzad obraca się w mocno ograniczonej grupie ludzi. Są tu zadatki na jakąś większą historię - dostajemy krótkie sceny z ojcem Shahrzad (który chyba eksperymentuje z jakąś wielką magią, ale to na razie dość niejasny wątek) oraz jej pierwszą miłością, Tariqiem. Tariq zajmuje się głównie organizowaniem ratunku dla Shahrzad, co szybko staje się irytujące, bo przeciętna czytelniczka (w tym i ja) prawdopodobnie będzie wkrótce kwitowała te rozdziały czymś w stylu “głupku, nikt nie chce, żebyś ją ratował”. Jest też Despina, wygadana służąca Shazi. Ale… poza tymi drobnymi odstępstwami, właściwie większość rozgrywa się pomiędzy Shahrzad a Khalidem.

I jest to wątek romantyczny, którego mogłabym szczerze nie lubić. Pod wieloma względami. No bo serio, nie wiem, jak dobry powód musi mieć ktoś, kto zdążył już zabić kilkadziesiąt swoich żon? Jak dobre musi być to wytłumaczenie, żeby potem Khalid stał się wiarygodnym bohaterem romansu? Jakkolwiek wiadomo z całą pewnością, że za tym wszystkim kryje się coś więcej, wciąż Khalid musi jakoś być w ten proceder zaangażowany… Dlatego dziwię się sama sobie, że (nawet nie wiem, jak i kiedy) przeszłam od “coś tu jest niehalo z nim i tym całym romansem” do “no dobra, Khalid może być moim kolejnym książkowym mężem”. I tak, Renée Ahdieh udało się poprowadzić ten wątek miłosny (nad którym teoretycznie mogłabym prychać i wzdychać z niedowierzaniem) tak, że po prostu dałam się złapać w jego sidła. The Wrath and the Dawn dla mnie balansuje na jakiejś niebezpiecznej granicy - o krok od braku wiarygodności, kiczu, przesadzonych fraz. A jednak nie tylko tej granicy nie przekracza, więcej… Pod niektórymi względami całkowicie mnie uwiodło. Wątek romantyczny, który teoretycznie nie powinien mi się specjalnie podobać, całkowicie mnie zdobył. Wyznania wypowiadane przez Shazi lub Khalida bywają tak afektowane, że mogłabym nad nimi przewracać oczami, a ja prawie mdlałam z wrażenia.

Tak. Shipuję ich. SHIPUJĘ.

Źródło

Nawiązania do Księgi tysiąca i jednej nocy z założenia obejmują głównie wątek Szeherezady i władcy mordującego swoje żony, ale trochę jednak żałuję, że nie wykorzystano tu potencjału tkwiącego w samych baśniach. Otóż, Shahrzad nawet opowiada, ale są to dosłownie dwie-trzy historie i wątek w końcu zupełnie się urywa. Za to świat zainspirowany dawną Persją jest magiczny. To wprawdzie trochę taki samograj - wszystko to samo z siebie jest egzotyczne i ciekawe - ale Renée Ahdieh dobrze wykorzystała potencjał takiej scenerii. Wszystko tu pachnie, wygląda, smakuje. Opisy pałacu, jedzenia czy ubrań są wystarczające, by przed oczami pojawiła się barwna rzeczywistość Khorasanu. Równocześnie te informacje dostajemy podane tak, by nie tamowały biegu wydarzeń. Bo, chociaż nie dzieje się tu może aż tak dużo, to akcja jest wartka, a kolejne strony po prostu się pochłania.

Mam wciąż z tyłu głowy taką lampkę alarmową, która przypomina mi, że to wcale nie była aż tak dobra książka. Ale radośnie ją ignoruję, bo The Wrath and the Dawn naprawdę mnie wciągnęło, jakoś tak ujęło i przekonało (mimo wszystko) wątkiem miłosnym. Zakończenie zostawiło mnie z beznadziejnym pragnieniem, żeby czytać dalej. Okrutne, okrutne życie, The Rose and the Dagger wychodzi dopiero w maju. I nie mogę się doczekać, kiedy wrócę do Khorasanu, do Khalida i Shazi. The Wrath and the Dawn może sobie nie być idealne, może mieć nawet jakieś braki w logice, może być trochę przesadzone, ale równocześnie ma dziwną siłę przyciągania.

*Serio, to jest jak taka straszna choroba, z której nie można się wyleczyć (choć nie jestem pewna, czy chcę się wyleczyć…). Jakoś w czerwcu postanowiłam, że naczytam się YA w wakacje, to po trzech miesiącach mi już pewnie przejdzie. Ha. ha. ha.

ultramaryna