Serafina, Rachel Hartman
Pierwsze, co mam ochotę tu napisać, co wpada mi od razu do głowy, to po prostu “tak bardzo, bardzo podobała mi się ta książka!“. Serafina była naprawdę tak mądra i tak urocza, że już przy pisaniu tych słów szeroko się uśmiecham.
To zachwycające, jak subtelnie i z wyczuciem Rachel Hartman pisze w konwencji fantasy o uprzedzeniach, konfliktach rasowych, odmienności. Pokój między ludźmi i smokami trwa już prawie czterdzieści lat. Ale chociaż żadna wojna nie jest prowadzona, a ludzie powoli zapominają sekrety drakomachii (sztuki wojennej opracowanej do walki ze smokami), to konflikty nie ustały. Smoki po przybraniu ludzkiej postaci mogą żyć w Goreddzie, ale między dwoma rasami wciąż wyrasta mur nieufności i niechęci. Sytuacja się pogarsza, gdy w tajemniczych okolicznościach ginie książę Rufus, a okoliczności wskazują na to, ze zabójcą mógł być smok.
Wszyscy byliśmy potworami i bękartami, i wszyscy byliśmy piękni*.
W tym świecie żyje nasza narratorka - Serafina, asystentka nadwornego kompozytora. Rzecz w tym, że matka Serafiny była smoczycą. Rękę i pas Finy pokrywają więc łuski, które dziewczyna musi skrzętnie ukrywać. Gdyby świat poznał prawdę, ojciec Finy prawdopodobnie trafiłby do więzienia (swoją drogą ojciec jest, o ironio, prawnikiem zajmującym się sprawami smoków), a ona sama w najlepszym razie zostałaby wykluczona ze społeczeństwa. W końcu według prawa i społecznych norm jest istotą, która nawet nie powinna istnieć, jest anomalią, a radykalni wyznawcy świętego Ogdy prawdopodobnie uznaliby ją za wynaturzenie, plugastwo. Fina stara się żyć z tym piętnem - cierpi, czasem sama siebie nienawidzi, walczy ze sobą i nieprzychylnie nastawionym światem, i stara się dojść do ładu ze swoim ludzko-smoczym umysłem (Ogród Grotesek to jeden z najciekawszych, najpiękniejszych pomysłów Hartman!). Fina, bystra Fina madamina, to perła tej książki. Jej błyskotliwa narracja nadaje wydarzeniom zupełnie nowych kolorów. Bohaterka, choć zamknięta w sobie i nietowarzyska, nie jest na pewno nieśmiała ani wycofana. Nie, Fina nie boi się powiedzieć, co myśli i nieraz podejmuje ryzyko. I trochę przez to, a trochę ze względu na swoje pochodzenie, dziewczyna trafia w sam środek rozgrywającej się na dworze (i cóż, także daleko poza jego granicami…) politycznej intrygi.
Intryga dojrzewa powoli i chociaż praktycznie już od początku Serafina pomaga w rozwiązaniu zagadki zamordowanego księcia Rufusa, to akcja nabiera rumieńców dopiero pod koniec. Ale to nic, mamy dzięki temu więcej czasu na poznanie świata, Serafiny i pozostałych bohaterów. A pod tym względem też jest ciekawie - naprawdę, kilka postaci z Serafiny na dobre wkradło się do mojego serca. Hartman zgrabnie unika paru stereotypów, tworzy postacie barwne i wiarygodne. Jest na przykład spokojny, chłodny (jak to smok, ale może wcale nie…?) Orma, wuj Serafiny i jej smoczy nauczyciel. Jest honorowy, dociekliwy książę-bękart Kiggs. Jest fascynująca gromada Grotesek Finy, ale o tym na razie sza… Nie można też zapomnieć, jak fajną postacią jest księżniczka Glisselda. Na początku wydaje się, że będzie dość głupiutką trzpiotką (widzicie już oczami wyobraźni taką rozchichotaną, niezbyt lotną księżniczkę z blond lokami, którą interesują suknie, a nie sprawy państwa?), ale Hartman bardzo szybko rozbija to wyobrażenie - radosna, roześmiana Selda, kiedy trzeba podejmuje mądre decyzje, a przy tym jest pełna zrozumienia i okazuje się wspaniałą przyjaciółką.
Serafina to dość klasyczne fantasy, a Rachel Hartman pod wieloma względami nie sili się na oryginalność - i nie musi. Wszystko tu jest ujmujące, wszystko piękne jak muzyka Serafiny. Od konfliktów rasowych i politycznego śledztwa przez lekko baśniowy klimat aż po subtelny wątek miłosny. Jest trochę smutku, jest trochę śmiechu, są smoki, jest muzyka, znajdzie się cały zastęp świętych, a Serafina pielęgnuje ogród grotesek we własnej głowie. Mnie tam nie trzeba nic więcej.
* Rachel Hartman, Serafina, przeł. Anna Studniarek, s. 464.
------------
Książkę dostarczyła księgarnia internetowa lovebooks.pl
ultramaryna