Rok czytania romansów. Najlepsze książkowe komedie romantyczne

10 minut czytania

Krok po kroczku przekraczam swoje kolejne literackie granice i leczę się z książkowego snobizmu.

Jeszcze niedawno prawdopodobnie nie ruszyłabym czegoś, co w księgarni stoi na półce „romans” albo nawet „literatura obyczajowa”. Zrobiłabym wyjątek dla tak zwanej klasyki - jasne, że powiedziałabym, że Jane Austen pisała romanse, a ja bezwzględnie kocham Jane Austen. Zawsze zresztą doceniałam dobrą historię miłosną, ale romans-romans wydawał mi się być na zupełnie innym poziomie. Mogłabym taki przeczytać, ale to byłoby raczej odstępstwo od moich książkowych zwyczajów, wyjątek.

Tylko że nie pierwszy raz jedno taki wyjątek, taki mały kamyczek wywołuje lawinę, która ściąga mnie w zupełnie nowe czytelnicze rejony.

No i strąciłam taki kamyczek.

Odczarowywanie romansu

Po pierwsze chciałabym trochę romans „odczarować”. Bo mnie od zawsze czytanie romansów wydawało się trochę wstydliwe. Nawet teraz tak o romansie myślę, może dlatego w ogóle piszę ten akapit - żeby się wytłumaczyć? Tak, na półce „romans” raczej nie znajdziemy ambitnej literatury (znajdziemy ambitny romans, ale wtedy dostanie etykietkę „literatura piękna”, a ja dzisiaj nie o tym typie). Ale, powiedzmy sobie szczerze, nie znajdziemy jej też raczej na półce, dajmy na to, „kryminał/sensacja/thriller”. W obu przypadkach mamy do czynienia z mocno schematyczną, skonwencjonalizowaną literaturą rozrywkową, którą czytamy dla przyjemności (tak, tak, znajdziecie też ambitniejszy kryminał, ale ja znowu nie o tym). Tylko że kryminał wydaje się gatunkiem czytanym przez prawie wszystkie grupy czytelnicze, powszechnie akceptowalnym jako rodzaj lżejszej literatury. Kryminał, tak mi się przynajmniej wydaje, nie jest wstydliwy. Romans… romans trochę jest.

I dlaczego w sumie?

  • Bo to to zła, schematyczna literatura? Oczywiście, że znajdziecie w romansie mnóstwo chłamu, ale znajdziecie też dobrą rozrywkę. Jak i w innych gatunkach.
  • Bo wstydzimy się czytania literatury rozrywkowej? Tak, jasne, raczej nie mówię o ambitnej literaturze i niektórzy mogą się wstydzić czytania po prostu czegoś lekkiego. Tym bardziej, jeśli na przykład Wasi znajomi właśnie przeczytali Bernharda i zabierają się za Prousta. Ale to nie tłumaczy, dlaczego romansu zazwyczaj wstydzimy się bardziej niż innej literatury rozrywkowej.
  • Niektórzy mogą nie chcieć obnosić się z czytaniem erotyki, ale a) od romansu może być do erotyki jeszcze bardzo daleko, b) może się zdarzyć, że bardzo obrazowe sceny seksu znajdziecie w książkach, które z założenia romansami nie są.
  • Bo romanse są kierowane zazwyczaj do kobiet i pisane przez kobiety, często zresztą lądują w szufladce “literatura kobieca”? W związku z tym duża część społeczeństwa prawdopodobnie odrzuci romans na starcie? W dodatku odrzuci jako coś gorszego, jako że, jak już uzgodniliśmy, jest to zazwyczaj lekka literatura rozrywkowa.
  • Wszyscy graficy wydawnictw od lat brali udział w tajnym konkursie na jak najbardziej kiczowatą okładkę romansu, w związku z czym skutecznie odstraszali od gatunku sporą część społeczeństwa (w tym mnie)?

Okładkowe przebranie

Generalnie - są romanse i romanse i trochę burzę się na pogardzanie całym gatunkiem z automatu.

Nie zmienia to jednak faktu, że okładki nie robią romansowi dobrej reklamy, a ja nie sięgam po okładki z nagimi męskimi klatami, z częściowo roznegliżowanymi parami… Być może sugerują już trochę inny typ lektury, taki, na który nie mam ochoty? Być może, ale tak naprawdę wydaje mi się, że niekoniecznie o to chodzi. Jestem pewna, że nie tylko ja mam z tym problem, że nie tylko mnie jakoś głupio wyciągnąć okładkę z kaloryferem w autobusie. Ktoś to zauważył, postanowił romans opakować inaczej i trafić do większej grupy czytelników. Mnóstwo jest ostatnio (przynajmniej na rynku amerykańskim) romansów w kolorowych rysunkowych okładkach.

Oczywiście to niezupełnie nowość. Podobne okładki od dawna dostaje tak zwana literatura kobieca, chic lit. Jaka jest różnica i dlaczego wydaje mi się, że książki, o których piszę (przynajmniej większość z nich) można zaliczyć do romansów, a wydawnictwa/graficy/marketingowcy (ktokolwiek decyduje o okładkach) wreszcie przejrzeli na oczy? W końcu to nie tak, że jakoś szczególnie na literaturze kobiecej (nie lubię tego określenia, gdzie jest, przepraszam, literatura męska) się znam. Jaka jednak jest różnica? Teoretycznie więc romans powinien być przede wszystkim, cóż, romansem (i możliwe zresztą, że więcej będzie w nim scen seksu), w literaturze kobiecej powinno pojawić się więcej innych obyczajowych wątków. Teoretycznie, bo to bardzo płynna granica, jeśli w ogóle jest tu jakaś znacząca różnica. Natomiast zauważyłam, że ostatnio książki, które zdecydowanie bardziej pasują do kategorii romans dostają takie skłodkie rysunkowe okładki. Może też takie wybierałam zamiast tych nagich kaloryferów, ale w USA to jednak jest wyraźny trend. Tutaj są dla przykładu prawie wszystkie moje romanse z minionego roku:

W dodatku wyczaiłam kilka autorek, które wydawały wcześniej książki w takich mocno harlequinowatych okładkach, a ich premiery z 2019 albo 2020 mają już okładki w zupełnie innym stylu… Jeśli jesteście ciekawi, sprawdźcie na przykład Alishę Rai, Talię Hibbert, Tessę Bailey. Nie czytałam żadnej z nich, więc nie wiem, może wszystkie po prostu napisały ostatnio inne tematycznie ksiażki. Ale nie sądzę, a ta zmiana w stylistyce okładek romansów po prostu bardzo rzuca się w oczy (nie tylko ja to zauważyłam zresztą).

Konkluzja - wydawcy, za pomocą nowego przebrania, postanowili uczynić romans mniej wstydliwym, tym samym poszerzając target. I dobrze.

Tego triku nie opanowali jeszcze za bardzo polscy wydawcy. Może przeczytam jakiś polski romans, jeśli kiedyś na to wpadną*.

Komedia romantyczna na papierze

To termin raczej filmowy, ale przeczytałam w tym roku tak dużo komedii romantycznych na papierze, że jestem pewna, że zdecydowanie można odnieść go też do literatury. Och, wiecie, ma być przyjemnie, dowcipnie, w lekkim tonie. Na końcu na pewno się zejdą, choć po drodze muszą być jakieś przeszkody. Okoliczności pierwszego spotkania mogą być niecodzienne. Na przykład on jest facetem do towarzystwa, a ona decyduje się na jego usługi (Więcej niż pocałunek) mogą razem przygotowywać renesansowy festyn (Well Met) albo może matka bohatera ściągnie bohaterkę z Wietnamu jako potencjalną żonę dla syna (Test na miłość). Możliwe, że na początku się nie znoszą albo przynajmniej ona nie znosi jego. Potem oczywiście przekonują się do siebie, zakochują się. Mniej więcej w 3/4 powieści (może później) powinien przyjść jakiś kryzys. Bez kryzysu, bez przeszkód nie byłoby fabuły. Na końcu oczywiście się godzą, często w dramatycznych okolicznościach (najbardziej klasyczny przykład - nieszczęsne gonienie miłości swojego życia na lotnisko).

To na pewno niejedyny romansowy schemat. Wiecie, może być też dziewczyna po przejściach, która spotyka bad boya po przejściach. On ją uświadamia, że jest piękna, ona go naprawia. Po drodze może być jakiś wypadek, może ona ma białaczkę. Może się zejdą, może się nie zejdą, w każdym razie popłaczecie trochę nad książką. Powiedziałabym, że poważny, łzawy melodramat to nie jest typ romansu dla mnie, ale co ja tam wiem. Mnie samą zaskakują moje książkowe fazy, może za dwa lata będę fanką Nicholasa Sparksa albo Coleen Hoover*.

Z drugiej strony właśnie odkryłam, że według niektórych romans musi mieć szczęśliwe zakończenie. Musi i już. Tak przynajmniej twierdzi stowarzyszenie Romance Writers of America (muszę uwierzyć tu Wikipedii i temu artykułowi, bo stowarzyszeniu wysiadła strona). Żadna ze mnie ekspertka, ale dla mnie to bzdura, odczuwam wobec tego spory wewnętrzny sprzeciw. Chcecie mi niby powiedzieć, że niektóre klasyki romansu nie są romansami? Pff. Więc… mogę się trochę złościć, że romans jest niesłusznie aż tak pogardzany, że okładki robią mu zły PR… ale mam wrażenie, że jeśli pisarze i społeczność sami chcą infantylizować to, co robią i zamykać się w tak sztywnych artystycznych ramach, to co ja mogę zrobić. Ostatecznie jednak wszystko zależy od tego, jak zdefiniujemy „romans” (i nie wykluczam, że jest to też po prostu różnica kulturowa bądź językowa). Ja za romans uznałabym każdą powieść, w której wątek miłosny stanowi główną oś fabuły. Amerykańscy pisarze romansów najwyraźniej chcą pisać to, czego oczekują od nich czytelnicy - komercyjnych, optymistycznych historii, które dobrze się kończą, historii ku pokrzepieniu serc. Jeśli akurat też czegoś takiego potrzebuję (a najwyraźniej w ostatnim roku potrzebowałam), to dobrze. I dlaczego nie? Aż posłużę się cytatem z jednego z najpopularniejszych romansów fantasy ostatnich lat:

Nie wstydź się nawet przez chwilę robienia tego, co przynosi ci radość.

(To lubiany cytat - najpopularniejszy z tej książki i na Lubimy czytać, i na Goodreads - a ja zawsze się zastanawiam, co jeśli komuś akurat sprawia radość, dajmy na to, mordowanie ludzi. Do czytania romansów pasuje jednak jak ulał.)

Tylko jakoś zupełnie nie mogę zrozumieć podejścia pani z tego artykułu. Czasem ramy gatunkowe (które lubię) potrafią mnie cieszyć, ale najbardziej mnie cieszy, gdy autor się gatunkiem, choć trochę bawi. Mam wrażenie, że podejście Romance Writers of America tę zabawę utrudnia.

(Jeśli za zabawę uznamy pisanie nieszczęśliwych zakończeń, hmmm…)

Dobra, dobra, to co czytać, jeśli jednak chcecie to szczęśliwe zakończenie i macie ochotę na komedię romantyczną na papierze?

Najlepsze książkowe komedie romantyczne

(które przeczytałam w minionym roku)

Wredne igraszki, Sally Thorne

Przeczytałam tę książkę trzy razy w minionym roku. Niczego nie żałuję. Co ja poradzę, jestem prostą dziewczyną, lubię, jak na początku się nie lubią, a potem się lubią. Dobrze, nie zawsze, ale na pewno, jak mają taką fajną dynamikę jak tutaj. Zaraz po przeczytaniu nie wiedziałam, czy nie powinnam się czepiać tego trochę urwanego zakończenia, ale w sumie nie, nie będę. Sally Thorne trochę w ten sposób obchodzi komedioworomantyczny schemat dookoła. Ma być film (Lucy Hale, Robbie Amell), kto wie, może nawet go nakręcą.

To też zresztą wzorcowy przykład mojego okładkowego snobizmu - Wrednych igraszek z taką okładką mogłabym nie przeczytać, ale najpierw przyuważyłam tę książkę po angielsku - The Hating Game z taką rysunkową było akceptowalne. To właśnie The Hating Game jest tym kamyczkiem wywołującym lawinę i mogę je w całej rozciągłości obwinić za moją romansową fazę. Niech cię, Joshuo Templemanie, niech cię The Hating Game.

Więcej niż pocałunek, Helen Hoang

Główna bohaterka znajduje się gdzieś na spektrum autyzmu, źle radzi sobie z relacjami damsko-męskimi i seksem, więc… wynajmuje mężczyznę do towarzystwa, żeby się tego wszystkiego nauczyć. Stella jest świetną bohaterką, a historia okazuje się bardzo wciągająca. Helen Hoang pisze bardzo przyjemne powieści na poziomie - The Bride Test (niedługo wychodzi po polsku - Test na miłość) też było bardzo fajne, a ja czekam na trzeci tom.

Ayesha at Last, Uzma Jalaluddin

To jest muzułmański retelling Dumy i uprzedzenia. I to jest cudowne. Odwołania do Dumy cieszą niezmiernie, ale cała historia jest wciągająca i dowcipna. No i przenoszenie dziewiętnastowiecznego romansu Austen do konserwatywnej społeczności muzułmańskiej ma sporo sensu - wymyślanie “przeszkód” we współczesnych romansach często jest strasznie wymuszone. Tutaj to gra i ma sens, dzięki temu wszelkie nieporozumienia wciągają, zamiast irytować.

Współlokatorzy, Beth O’Leary

Punkt wyjścia wydaje mi się mocno naciągany - Tiffy wynajmuje mieszkanie z Leonem. Z tym, że on pracuje w nocy, ona w dzień, więc w mieszkaniu są o różnych porach i umowa jest taka, by się w ogóle nie spotykać. Jaaasne. To urocza, przyjemna książka, przy której nie powinniście odczuwać ciarek żenady (to ważne). Ale serio - to nie jest może powieść, która na tle innych wciągnęła mnie jakoś wyjątkowo, ale wciągnęła wystarczająco, a przy tym była niegłupia i bardzo dobrze ją wspominam.

Red, White and Royal Blue, Casey McQuiston

Tutaj mamy romans amerykańskiego pierwszego syna i brytyjskiego księcia. Tak, tak. Wszystko jest tu prawie tak samo jak w prawdziwym świecie, ale Wielką Brytanią rządzi jakaś alternatywna rodzina królewska, a w Stanach po Obamie urząd obrała pani prezydent od Demokratów. Polityka jest tu zaskakująco ważna, ale Red, White and Royal Blue to przede wszystkim bardzo ładna miłosna historia. Znajdziecie tu kilka naprawdę pięknych listów (hmm, maili) miłosnych i sporo odwołań do popkultury (na przykład do Hamiltona).

Wszystkie pozostałe:

Wymieniam wszystkie książki, które określiłabym przede wszystkim jako romans - nieważne, czy młodzieżowy, czy dla dorosłych, współczesny czy historyczny. Pomijam książki, w których (w moim przekonaniu przynajmniej) przeważa jakiś inny gatunek (dajmy na to fantastykę z wyraźnie zaznaczonym wątkiem romansowym). Troszkę wybija się tu Gdyby ocean nosił twoje imię, bo jest młodzieżowe i, przede wszystkim, w znacznie poważniejszym tonie.

  1. 99 Percent Mine, Sally Thorne 2.5/5
  2. Truth or Beard, Penny Reid 1.5/5
  3. Gdyby ocean nosił twoje imię, Tahereh Mafi 3/5
  4. Test na miłość, Helen Hoang 4/5
  5. The Unhoneymooners, Christina Lauren 3/5
  6. Romantyczny książę, Tessa Dare 3.5/5
  7. Cinder & Ella, Kelly Oram 3.5/5
  8. Wielka Sophy, Georgette Heyer 4/5
  9. Well Met, Jen DeLuca 3.5/5
  10. Projekt „Rosie”, Graeme Simsion 3/5
  11. The Wedding Date, Jasmine Guillory 2/5
  12. The Friend Zone, Abby Jimenez 3/5
  13. Nie dajesz mi spać, Alice Clayton 2.5/5

Czytacie romanse? Z poczuciem winy czy w ogóle nie rozumiecie, o co mi chodzi z tym, że to wstydliwy gatunek?

Polecicie coś? :D


*Właściwie nie uważam, by polskie okładki były bardziej żenujące od tych angielskojęzycznych… Widziałam tyle amerykańskich koszmarków, że… Ale chyba mniej jest też ładnych okładek.

**Nie czytałam ani Sparksa ani Hoover, choć oczywiście nie ominęły mnie 2-3 ekranizacje Sparksa. Nawet tak lubiany Pamiętnik mi się nie podobał. W każdym razie, jeśli mylę się co do ich twórczości, możecie dać mi znać.

ultramaryna