Muza, Jessie Burton

2 minuty czytania

Jessie Burton ma po prostu talent do opowiadania dobrych historii - Muza, podobnie jak wcześniej Miniaturzystka, to wciągająca powieść historyczna, w której kryją się różne tajemnice. Intryga jest skomplikowana, emocji nie brakuje, a napięcie ciągle rośnie. Nie da się nudzić, tym bardziej, że Burton co chwilę nas czymś porządnie zaskakuje.

Miniaturzystka mi się podobała, ale zostawiła mnie z pewnym rozczarowaniem. Nawet do końca nie pamiętam, dlaczego, ale mam wrażenie, że zakończenie nie wydało mi się satysfakcjonujące. To mój częsty problem z fabułami, które opierają się na tajemnicy - jestem zadowolona, dopóki nie wiem, o co chodzi. Potem przychodzi rozwiązanie i często okazuje się zbyt banalne, przewidywalne albo po prostu nieciekawe, wybrakowane. I koniec, czar pryska. Nie wiem, czy Muza jest rzeczywiście lepsza od Miniaturzystki (to niby różne książki, a bardzo podobne, wyraźnie czuć to samo pióro), ale tym razem Jessie Burton utrzymała moje zainteresowanie od początku do końca. Intryga była ciekawa i nieoczywista, autorka sprytnie mieszała tropy (w jednym przypadku intuicja dość wcześnie podpowiadała mi prawidłowe rozwiązanie, ale potem Burton mnie skutecznie zmyliła), a ja na koniec czułam przyjemną radość z przeczytania i rozwikłania dobrej zagadki.

Bo mamy tu dość tradycyjne rozwiązywanie “tajemnicy z przeszłości”. Dwa plany czasowe, dwie historie. W roku 1967 Odelle, czarnoskóra imigrantka z Trynidadu, znajduje wreszcie, po kilku latach w Londynie, pracę, która jej odpowiada. Zostaje stenotypistką w galerii sztuki. Szybko, za sprawą sympatycznego Lawrie’go trafia na zagadkę niezwykłego obrazu. Dzieło zostaje przypisane Izaakowi Roblesowi, hiszpańskiemu malarzowi o małym dorobku, który prawdopodobnie zginął w czasie wojny. Coś zdaje się tu jednak nie grać - Odelle nabiera takiego przekonania obserwując dziwne reakcje swojej pracodawczyni, Marjorie Quick. Historia obrazu prowadzi nas z kolei na południe Hiszpanii, do czasu w przeddzień wybuchu wojny domowej. Schlossowie właśnie się wprowadzili do domu w Andaluzji - swoją pomoc przy gospodarstwie oferuje miejscowe rodzeństwo, z którym szybko zżywa się dziewiętnastoletnia Olivia. Dziewczyna dostała się właśnie do Akademii Sztuk Pięknych w Londynie, ale nie potrafi powiedzieć o tym ojcu, który twierdzi, że kobiety nie potrafią malować.

Historia Jessie Burton jest tak świeża i ciekawa w dużej mierze dzięki interesującym bohaterkom. Bohaterkom, bo, chociaż oczywiście męskich postaci nie brakuje, najważniejszymi i najciekawszymi postaciami okazują się trzy panie. Odelle to taka postać, z którą bardzo łatwo się sympatyzuje - jest pracowita, rozważna i sympatyczna, może trochę wycofana, ale nie brakuje jej pewności siebie. Życie w Londynie w latach 60. nie jest dla niej łatwe - bo przecież jest “inna” - ale podchodzi do tego z pogodą ducha. Trudno nie zauważyć pewnych punktów wspólnych między nią a Olivią - w końcu obie realizują się artystycznie, jedna pisze, druga maluje. Ale Olivia jest narwana i nierozważna, brakuje jej rozsądku Odelle. Łatwiej lubić Odelle, ale Olivia to ciekawa psychologicznie postać i to głównie jej decyzje kształtują tę historię. I nie wolno przecież zapomnieć o Teresie, która wydaje się pozostawać w cieniu. Po cichu obserwuje wydarzenia, ale w środku burzą się w niej emocje.

Muzę pochłania się błyskawicznie, sama byłam zaskoczona tym, jak szybko przewracam kolejne kartki. To świetna historia - chce się czytać, czytać i czytać, Jessie Burton dobrze pisze, wykorzystuje potencjał, który daje jej umiejscowienie akcji w tym momencie w historii, a do tego naprawdę bardzo umiejętnie buduje napięcie. Czytadło pierwszej klasy.

ultramaryna