MISJA RETELLING. Stańcowane pantofelki
Jestem ciekawa, czy czytano Wam tę baśń w dzieciństwie. Bo mnie chyba nie i wydaje mi się, że nie ma jej w żadnej z moich dziecinnych książek z baśniami. Stańcowane pantofelki mają sporo angielskojęzycznych retellingów, w ogóle w angielskojęzycznym Internecie pojawiają się dość często i to każe mi zastanawiać się, czy ta baśń po prostu jakoś lepiej nie przyjęła się na gruncie anglosaskim? To też sprawia, że ja tę historię kojarzę chyba lepiej z angielskim tytułem, Twelve Dancing Princesses, co naturalnie przetłumaczyłam sobie na polski jako Dwanaście tańczących księżniczek. Tyle że, z tego co wiem, w polskim nigdy taki tytuł nie funkcjonował, to zawsze były Stańcowane pantofelki (jest to zresztą znacznie bliższe Grimmom, po niemiecku ta baśń zatytułowana jest Die zertanzten Schuhe).
Razem ze zmianą tytułu dokonało się zresztą ciekawe przeniesienie akcentów. Ten angielski tytuł sugeruje przecież, że baśń będzie opowiadać przede wszystkim o księżniczkach. I tak jest we współczesnych (angielskojęzycznych!) interpretacjach, które poznałam. A przecież mam wrażenie, że w oryginalnej baśni to żołnierz jest głównym bohaterem, tym, któremu mamy dopingować. To żołnierz ma tu misję do wykonania, to on otrzymuje magiczną pomoc (pelerynę-niewidkę i wskazówkę, by nie pić wina), to też on zostaje na końcu w typowo baśniowy sposób nagrodzony (ręką księżniczki i królestwem).
Ach, ci ojcowie
Ilustracja niezawodnego Kaya Nielsena.
To, że księżniczki co noc szukają ucieczki w podziemnym pałacu zazwyczaj wynika nieraz z rodzinnych problemów. W końcu żadna porządna księżniczka z baśni nie może mieć żyjącej matki. Czasem więc księżniczki w podziemnym pałacu szukają pociechy po jej śmierci, wytchnienia od żałoby – w Domu soli i łez żałoba trwa zresztą nieprzerwanie od kilku lat, bo po matce umierają kolejno cztery siostry. Dwanaście córek niekoniecznie zresztą potrafi zrozumieć ich ojciec – najbardziej jaskrawy przykład tego mamy w Marzycielkach Jessie Burton. Matka dziewczyn ginie podczas jazdy swoim kabrioletem, dlatego ojciec postanawia zakazać córkom wszystkich ryzykownych, niekobiecych czynności. Szybko okazuje się, że zakazuje im właściwie wszystkiego, wszystkiego. To musi prowadzić do buntu.
Szczerze mówiąc, napisanie dwunastu postaci sióstr nie jest łatwe. Gdzie tu mówić o tym, żeby każda miała rozbudowaną osobowość, już osiągnięcie tego, by czytelnik mógł je wszystkie zapamiętać jest niezłym wyczynem. W niektórych retellingach konwencja pozwala tu na pewne uproszczenia, ale w innych jest to prawdziwy kłopot. Juliet Marillier w Wildwood Dancing poddaje się na samym początku – sióstr jest tylko pięć i to daje nam sposobność do tego, by stworzyć z każdej z nich osobny byt. Erin A. Craig w Domu soli i łez na starcie ma cztery martwe księżniczki i tylko osiem żywych. Próbuje, ale z ośmioma też jest ciężko, po dwóch miesiącach od czytania niewiele już o nich wiem, kojarzę przede wszystkim główną bohaterkę i może jej starszą siostrę. Za to Heather Dixon w Entwined wpada na genialnie prosty pomysł – wszystkie księżniczki mają roślinne imiona nadawane w porządku alfabetycznym. Najstarsza to zatem Azalea, druga Bramble, trzecia Clover… Jestem w stanie je wszystkie wymienić z imienia, a w trakcie czytania od razu można stwierdzić w jakim wieku jest dana siostra. To jest coś.
Impreza co noc
Jest troszkę nieurodzaj filmowych adaptacji tej baśni. Jest za to Barbie. Wciągnęłam w oglądanie tego filmu siostrę i brata, mieliśmy przy tym pierwszorzędny ubaw. Barbie i jej siostry wyglądają tu podejrzanie jak członkinie sekty po zażyciu jakichś… interesujących środków.
Wiecie, gdy byłam mała, pod dywanem była dziura z wodą, która prowadziła do krainy syrenek. Naprawdę! Przejście do podziemnego zamku, które znajduje się pod łóżkiem najstarszej księżniczki? Prawdopodobne. A przynajmniej jestem pewna, że jest to pomysł, który powinien podziałać na dziecięcą wyobraźnię. Tym bardziej, że wizje pałacu są często bardzo czarowne. U Grimmów jest to więc pałac podziemny, a u Jeanette Winterson w Płci wiśni zupełnie odwrotnie – podniebny. Księżniczki są zaś tak lekkie, że całkowicie ignorują grawitację i gdy pałac przylatuje nad ich dom, unoszą się wprost do niego. Fajnie, prawda? Pomysł Winterson jest najbardziej oryginalny, ale w każdej wersji jest ciekawie. Akcja Wildwood Dancing rozgrywa się w Transylwanii, więc, oczywiście, na balach w zaczarowanym lesie będą wampiry. Czarodziejskie drzwi w Domu soli i łez pozwalają bohaterkom przenosić się co noc na inne przyjęcie.
Jakie znaczenie dla księżniczek mają te conocne bale? Nie wiemy, jak to jest u Grimmów – księżniczki zdają się po prostu dobrze bawić. Ale w wielu retellingach podkreślone jest, jak ważny jest to elementem ich życia. To ich ucieczka od rzeczywistości (często bardzo nieprzyjemnej), czasem sposób emancypacji (za dnia nie mogą postępować tak, jak im się podoba, w nocy są wolne). Jessie Burton w swoich Marzycielkach robi z ojca okropnego tyrana, który zabrania córkom absolutnie wszystkiego, więc nocne przyjęcia to jedyny moment wolności. Siostry są młodymi dziewczętami, a w Domu soli i łez od kilku lat bez przerwy muszą nosić żałobę. Nic dziwnego, że bohaterki wykorzystują doskonałą okazję, by odpocząć od codziennych smutków i ponurej atmosfery panującej w ich domu.
Księżniczki zdają się całkowicie zadowolone z sytuacji i z możliwości bawienia się co noc, ale niektórzy sugerują, że powodem ich dziwnego zachowania jest… zaklęcie. Zatem księżniczki byłyby tu ofiarami magii. Może, a może tak tłumaczą to sobie ci, dla których ich zachowanie jest zbyt dziwne? Niemniej ten czarowny świat, który odwiedzają może kryć w sobie pewne niebezpieczeństwa, może okazać się zepsuty. Echa tego widzimy w kilku retellingach, na przykład w Entwined czy Domu soli i łez.
Zdradzieckie pantofelki
Ilustracja z 1920 roku autorstwa Elenore Abbott.
Pomysł, żeby buty były kompletnie zniszczone po jednej nocy tańców wydaje się w pierwszej chwili absurdalny. To przecież muszą być fatalnie złe buty! Ale na Sur La Lune Fairytales przeczytałam, że dawniej pantofelki do tańca były bardzo delikatne i przypominały baletki, a i współcześnie buty baletowe niszczą się bardzo szybko. Może więc i o to chodzi, zresztą jestem pewna, że to zdzieranie butów każdej nocy przykład typowej baśniowej hiperboli. Ale to właśnie te zniszczone pantofelki są początkiem końca dobrej zabawy.
Bo zauważa je ojciec, który najwyraźniej nie ma ochoty wydawać fortuny na buty. W sumie nie dziwię się. Nawet dla królewskiego skarbca kupowanie codziennie dwunastu par pantofelków musiało być pewnym obciążeniem. No i kto nadążał z ich szyciem? Król oczywiście znajduje typowo baśniowe rozwiązanie – ten, kto rozwiąże zagadkę i powie mu, gdzie tańczą co noc jego córki, dostanie w nagrodę królestwo i jedną z księżniczek za żonę.
Smutny brak komunikacji między ojcem a córkami jest tu wyjątkowo brzemienny w skutki. No bo każdy książę, któremu się nie uda w ciągu trzech dni, zostaje zgładzony. Gdzieś w tle w tej baśni ginie całkiem sporo książąt. Nasze księżniczki są na to absolutnie nieczułe (stąd też może te hipotezy, że cały czas są pod wpływem zaklęcia). W retellingach raczej nie jest już tak krwawo. Zresztą tylko w niewielu występują wprost tego typu zawody. W Domu soli i łez ojciec rzuca podobny pomysł po pijaku na jakimś przyjęciu. To koniec kwestii, bo potem trzeźwieje i już nie chce wydawać córki za pierwszego lepszego, który rozwiąże zagadkę. W Entwined jest to tak naprawdę intryga mająca na celu umożliwienie księżniczkom poznawania kandydatów na mężów. Są w żałobie, nie bywają towarzysko, król wpada więc na genialny sposób, żeby zachować pozory i równocześnie zapoznawać córki z kawalerami godnymi ich ręki. I nie, zabija pretendentów.
Bardzo sprytny żołnierz
Nie mogłam się powstrzymać.
Książętom się nie uda, uda się prostemu żołnierzowi. Takiemu, który chce spróbować swoich sił, bo nie ma nic do stracenia. Żołnierz naprawdę jest sprytny (potem się o tym przekonamy), ale ma też pomoc. Po drodze do zamku spotyka staruszkę, która daje mu pelerynę-niewidkę i podpowiada mu, jak rozwiązać zagadkę (czyli przede wszystkim mówi, żeby nie pił wina, które podadzą mu księżniczki). Na wino nasz żołnierz ma zresztą przezabawny patent, bo przywiązuje sobie gąbkę do brody, wino więc wsiąka w gąbkę. Raz, że chyba łatwo byłoby to zauważyć. Dwa, że… trudno mi sobie wyobrazić, by taka gąbka była całkowicie skuteczna… To baśń, z jej natury wynika, że niewiele rzeczy ma tu sens… ale jednak to urocze, że dostajemy dość szczegółowy opis wynalazku żołnierza. Może się Wam przyda, gdy nie będziecie chcieli dać się opić znajomym na imprezie.
Ale żołnierz jest niegłupi też potem, bo całkiem nieźle radzi sobie podczas balu. Oczywiście bardzo przydaje się tutaj peleryna-niewidka, którą otrzymał od staruszki. Ale jest też na tyle przytomny, by przynieść dowody – srebrną i złotą gałązkę. Okej, czasem zastanawiam się, czy najstarsza nie sabotuje wysiłków sióstr, żeby powstrzymać żołnierza przed odkryciem prawdy. W końcu najmłodsza wielokrotnie wyczuwa jego obecność, a najstarsza zawsze ją zbywa. Według mnie tu aż się prosi, żeby dopisać najstarszej i żołnierzowi jakiś potajemny romans, żeby tak naprawdę byli podczas tej jego próby w spisku… Ale żaden retelling nie idzie tą drogą. Oczywiście, pojawiają się w nich wątki miłosne i można uznać, że niejeden główny męski bohater z retellingu jest jakimś ekwiwalentem żołnierza… A jednak to nie do końca tak, bo poza Płcią wiśni w żadnym z moich retellingów nie pojawia się wprost ten konkurs na odkrycie tajemnicy księżniczek. Zresztą to właśnie z najstarszą siostrą (przynajmniej u Grimmów, bo czasem to jest najmłodsza) żeni się potem żołnierz. Sam wybiera właśnie najstarszą, bo, jak stwierdza, „nie jest już najmłodszy”.
Happy end?
To właściwie zabawne, bo sala balowa, którą Barbie odrywa z siostrami jest zupełnie pusta. Żadnych ludzi. Tańczą więc sobie same (okej, pod koniec chyba jakieś posągi ożywają). Mogłabym proponować tu jakieś interpretacje, ale przypuszczam, że po prostu zabrakło pieniędzy na zanimowanie bawiącego się tłumu.
Jeśli popatrzymy na sprawę z perspektywy księżniczek jakoś trudno mi uznać to grimmowskie zakończenie za happy end. Dobra zabawa się kończy, jedna księżniczka wychodzi za mąż za żołnierza, chociaż wcześniej siostry robiły wszystko, by temu zapobiec. Dla biednego żołnierza to pewnie całkiem niezły obrót spraw, ale że większość retellingów woli się skupić jednak na księżniczkach – w związku z tym trzeba trochę przenieść akcenty, żeby także im zgotować szczęśliwe zakończenie. A pisać głównej bohaterce wątek miłosny z niszczycielem dobrej zabawy i facetem, który skarży na nią jej ojcu? Bez sensu. Dlatego, jak już pisałam, bohater romantyczny z przeciętnego retellingu raczej nie jest uczestnikiem konkursu wymyślonego przez ojca. Czasem to poznany na balach wampir, czasem przyjaciel z dzieciństwa pod wpływem zaklęcia, czasem tajemniczy nieznajomy, który pomaga w pokonaniu mrocznych sił działających w zamku. Czasem zresztą nie ma żadnego księcia, ale jest możliwość, by księżniczki szły własną drogą.
Jak u Jeanette Winterson, nawet jeśli jest to droga dość wyboista. Wszystkie księżniczki zostają od razu wydane za mąż – książę, który rozwikłał zagadkę ma jedenastu braci. Jasno jest powiedziane, że niekoniecznie miały na to ochotę, a znaczna część ich opowieści to historie tego, jak potem wyrwały się z tych małżeństw i ułożyły sobie życie po swojemu. Księżniczki więc ostatecznie znajdują tu swoje happy endy? W pewnym sensie.
RETELLINGI
Marzycielki, Jessie Burton
To współczesna reinterpretacja przeznaczona dla dzieci. Dlatego też książka jest lekka i szybka, fabuła uproszczona. Współczesny, feministyczny twist (bo wiecie, możecie być, kim chcecie, dziewczyny i książę nie musi Was ratować) jest jednak fajny i sprytnie przeprowadzony. Nudziłam się trochę (może jednak jestem trochę za stara?), ale Jessie Burton sprawnie sobie radzi z baśniowym materiałem.
Moja ocena: 6/10
Dom soli i łez, Erin A. Craig
Mroczna młodzieżówka z bardzo sprytnie poprowadzoną fabułą. Już na samym początku przy życiu pozostaje jedynie osiem z dwunastu sióstr, reszta umarła, niektóre z nich zginęły w dość tajemniczych okolicznościach… Mówi się więc, że nad księżniczkami ciąży klątwa. Wątek miłosny był według mnie raczej pospieszny i nieciekawy, poza tym jeden element układanki był jednak dość oczywisty… Ale ogólnie wciągające młodzieżowe fantasy z zaskakującą fabułą.
Moja ocena: 7/10
Wildwood Dancing, Juliet Marillier
Mogę nie być do końca obiektywna, jeśli chodzi o Marillier, ale i tak stwierdzę, że jest to najlepsza książka z tej listy. Tym razem akcja rozgrywa się w Rumunii, na balach z siostrami tańczą między innymi wampiry… A główna bohaterka miłość znajduje i tak gdzieś indziej… Nie jest to retelling tylko Stańcowanych pantofelków, bo Wildwood Dancing bardzo wyraźnie odnosi się do jeszcze jednej baśni. Do jakiej, nie zdradzę, ale książka jest przeurocza, wciągająca i dobrze napisana. Jeśli kogoś od wydanej w Polsce Córki lasu odstraszyły opisy, to Wildwood Dancing jest właśnie znacznie lżejsze, a fabuła toczy się szybciej.
Moja ocena: 8/10
Entwined, Heather Dixon
Tutaj mam mieszane uczucia, bo fabuła jest trochę chaotyczna, nieszczególnie dałam się wciągnąć w tę całą fantastyczno-przygodową warstwę opowieści… Za to jest to powieść jednak bardzo przyjemna, bohaterki dają się lubić i ma ta książka jakiś swój urok. Podoba mi się też nieoczywiste rozegranie wątku ojca.
Moja ocena: 6/10
Płeć wiśni, Jeanette Winterson
Opowieść o dwunastu tańczących księżniczkach to tylko jeden (choć ważny!) element tej dziwnej układanki, którą jest Płeć wiśni. Trudno jest zresztą tę powieść opisać, nie ma w niej linearnej fabuły. Realizm magiczny i dużo dziwnych splatających się ze sobą historii.
Moja ocena: 6/10
ultramaryna