MISJA RETELLING. Piękna i Bestia, część druga
Nie, “część druga” nie oznacza, że znalazłam jakiś tajemniczy manuskrypt z kontynuacją klasycznej baśni. Nie chodzi mi też o współczesne kontynuacje (chociaż w dzieciństwie miałam kasetę video z filmem Piękna i Bestia: Zaczarowane Święta). Przychodzę za to z kolejną porcją retellingów Pięknej i Bestii.
Ponad trzy lata temu (jaki to już szmat czasu!) zaczęłam na tym blogu serię postów o retellingach baśni. Nigdy z żadną serią nie tak długo nie wytrwałam, nigdy nie byłam tak w żadną zaangażowana. Ostatnio mam przestój, ale wracam i jestem pewna, że to nie koniec. Misja retelling jest jednak po prostu bardzo czasochłonna - a po szalonych maratonach z Kopciuszkiem czy Śpiącą królewną przez chwilę zawsze mam wrażenie, że już mam dość retellingów w ogóle, a już na pewno retellingów tej konkretnej baśni. Seria zaczęła się właśnie od tekstu o Pięknej i Bestii - i może faktycznie trzy lata temu myślałam, że naczytałam się retellingów tej baśni już na całe życie, żadnych mi już nie potrzeba, dziękuję. Ale trochę czasu minęło… i wyszło jak wyszło :D
Przez te 3,5 roku nadal nikt nie wznowił Angeli Carter po polsku ani nie wydał w końcu całej Krwawej komnaty i to jest skandal.
W tym czasie Disney wypuścił też aktorski remake swojej animacji. Delikatnie mówiąc, nie jestem fanką tego filmu. Irytuje mnie lenistwo z jakim został zrobiony - naczytałam się tylu retellingów, że wiem, na ile różnych sposobów można opowiedzieć tę historię. A Disney scena po scenie odtwarza swoją animację, nie kładzie inaczej akcentów (no okej, w minimalnym stopniu), nie zmienia ani trochę stylistyki - do tego stopnia, że biera Bellę w te same sukienki. Nie miałabym nic przeciwko kręceniu kolejnych wersji, gdyby były one choć trochę inne. Wiecie, Kenneth Branagh nakręcił dla Disneya bardzo klasycznego Kopciuszka, ale to nie był Kopciuszek, który powtarzał się po starej animacji. Zatem dało się zrobić dwa klasyczne (bez, dajmy na to, przenoszenia akcji na Księżyc) i równocześnie zupełnie różne Kopciuszki? Dało się. Dało się to zrobić tak, żeby ten drugi Kopciuszek był udany i przyciągnął ludzi do kina? Dało się. A nowa Piękna i Bestia jest zrobiona leniwie i bez cienia inwencji. Nie wszystkie retellingi, które czytałam są udane, ale wszystkie są sto razy bardziej kreatywne. Tak, nawet te Robin McKinley - McKinley napisała sobie Piękną i Bestię dwa razy, to są wersje nieodbiegające za bardzo od oryginału, w dodatku podobne do siebie. A jednak McKinley miała coś do dodania w Rose Daughter. No i… nie czuję zupełnie chemii między bohaterami, z aktorami jest jeszcze dziwniej, gdy dziewczyna zakochuje się w Bestii. Danowi Stevensowi jakoś brakuje tu charyzmy i generalnie nie jestem też fanką Emmy Watson jako aktorki (ja wiem, ja wiem, wszyscy mają do niej sentyment jako do Hermiony), zawsze wydawała mi się raczej drewniana, a na Bellę można było też wybrać kogoś, kto po prostu lepiej śpiewa (nie wychodzi niby źle, ale słychać mocno autotune).
Ech.
Wróćmy do przyjemniejszych rzeczy. Poprzednio pisałam o Beauty Robin McKinley, Cruel Beauty Rosamund Hodge, Dworze cierni i róż Sary J. Maas, Of Beast and Beauty Stacey Jay i dwóch opowiadaniach z Krwawej komnaty Angeli Carter. Dzisiaj mam dla Was pięć kolejnych wersji:
Retellingi
Heart’s Blood, Juliet Marillier
Jeśli szukacie tego jednego najlepszego retellingu Pięknej i Bestii, to w sumie możecie właśnie skończyć i iść czytać Heart’s Blood. W ogóle, jeśli lubicie baśnie, folklor i romantyczne historie (a chyba lubicie, skoro czytacie ten tekst?), to idźcie czytać cokolwiek Marillier. Marillier umiejscawia akcję w średniowiecznej Irlandii i trzyma się głównych ram fabularnych “oryginalnej” baśni. Ale wypełnia te ramy tyloma skamowitymi szczegółami, że Hearts’s Blood to szalenie satysfakcjonująca powieść. Trudno ją nazwać horrorem, ale ma mroczny klimat powieści grozy. Marillier jakoś tak bardzo plastycznie, obrazowo pisze, potrafi mocno wciągnąć do swojego świata, uczynić go niezwykle autentycznym, a Heart’s Blood to moim zdaniem jedna z jej najlepszych książek. Bardzo polecam.
Hunted, Meagan Spooner
Hunted jest umiejscowione w świecie inspirowanym Rosją. Spooner wykorzystuje zatem rosyjski folklor, a Piękną i Bestię udaje jej się połączyć z baśnią o Żar-ptaku. Jeśli dobrze pamiętam. Bo to nie była książka, którą się dobrze pamięta. Przeczytałam bez bólu, ale też bez większego zainteresowania - to taka bardzo przeciętna, bezbarwna młodzieżowka. Autorka miała kilka dobrych pomysłów, ale nie potrafiła uwiarygodnić świata czy bohaterów i tym samym mnie zainteresować.
Hob’s Bargain, Patricia Briggs
W tym przypadku można się kłócić, czy to retelling czy historia trochę Piękną i Bestią inspirowana… Nudziłam się przy niej jak mops. Jak mops. Naprawdę, to jedna z najgorszych, najnudniejszych książek minionego roku, która po bardzo dobrym czytelniczym okresie zabiła moje czytanie. A zaczynało się… może i niezbyt przyjemnie, ale przynajmniej interesująco. Główna bohaterka na samym początku w najeździe bandytów traci całą rodzinę i właśnie poślubionego męża. Później okazuje się, że niebezpieczeństwo (nie tylko ze strony bandytów) zagraża całej okolicy, więc decyduje się na dziwny układ z hobem (nie mam pojęcia, czy to jest przetłumaczalne), tajemniczym, długowiecznym stworzeniem.
Rose Daughter, Robin McKinley
Robin McKinley napisała dwa retelling Pięknej i Bestii. O jednym, Beauty (bardzo klasycznej wersji) pisałam ostatnio. Rose Daughter, napisana dwadzieścia lat później, zaczyna się do Beauty bardzo podobnie. Klimat jest ten sam, wydarzenia podążają prawie tym samym torem. W każdym razie na początku można dojść do wniosku, że McKinley napisała Rose Daughter zupełnie niepotrzebnie i czytanie obu jej wersji jest tylko albo dla jej wiernych fanów, albo dla takich zapaleńców ja ja. Ale potem jednak fabuły tych dwóch książek się trochę rozjeżdżają, Rose Daughter zaczyna bardziej odbiegać od klasycznej wersji… A Robin McKinley jakby wysłuchała moich próśb i naprawiła coś, co przeszkadzało mi w Beauty i co ogólnie dość często mi w tej baśni przeszkadza. Nie zdradzę, o co mi chodzi, ale to była miła niespodzianka. Mimo wszystko - nie jestem pewna, która powieść McKinley jest lepsza, natomiast Beauty to chyba ta bardziej znana i lubiana wersja, więc gdybyście się zastanawiali, co wybrać, to może jednak Beauty. A jeśli przypadkiem jedną z nich już czytaliście i zastanawiacie się, czy sięgać po drugą… tak, jeśli lubicie Robin McKinley i Piękną i Bestię ;) McKinley jest, z mojego doświadczenia, zawsze na poziomie.
A Curse so Dark and Lonely, Brigid Kemerer
Dynamiczna, przygodowa młodzieżówka. Główna bohaterka prosto z ulicy współczesnego Waszyngtonu trafia do baśniowego zamku. W zamku oczywiście dwóch przystojnych młodzieńców - książę i dowódca straży. Będą też klątwy, przepowiednie, wojny, złe czarodiejki… To jest bardzo zgrabna mieszanka schematów typowych dla YA fantasy, naprawdę niezły retelling baśni i książka, przy której można się bardzo dobrze bawić. Takie tam młodzieżowe głupotki, które dają trochę radości.
Kto wie, może za kilka lat wrócę z kolejnymi retellingami ;)
ultramaryna