Dwór mgieł i furii, Sarah J. Maas

10 minut czytania

Lubię Dwór mgieł i furii. Nawet bardzo lubię. Tak bardzo, że właśnie przeczytałam go drugi raz (czytałam po angielsku jakoś krótko po premierze). A równocześnie są w nim takie rzeczy, które mi się nie podobają. No ale… nie mogę się powstrzymać od lubienia go. I najwyraźniej od pisania o nim. Ten tekst to raczej zbiór uwag niż recenzja. Zbiór uwag po powtórnym czytaniu, po poznaniu i oryginału, i tłumaczenia.

Jeśli interesują Was romantyczne, fantastyczne historie, jeśli ciekawi Was kolejny retelling Pięknej i Bestii, to sięgnijcie najpierw po pierwszy tom - Dwór cierni i róż. Zróbcie to po to, żeby móc przeczytać później Dwór mgieł i furii. Bo tak właśnie teraz myślę o pierwszym tomie - o trochę nudnym przystanku, który trzeba odwiedzić, żeby dostać się w znacznie ciekawsze miejsce. A jeśli czytaliście już Dwór cierni i róż i nie byliście zachwyceni, to zastanówcie się, czy jednak nie dać szansy drugiej części. Dla mnie dopiero przy niej zaczęła się prawdziwa zabawa.

No, dobra, na sześćdziesiątej stronie drugiej części^^

Uwagi do tłumaczenia:

Być może nie interesują Was takie szczegóły - przescrollujcie, dalej pewnie będzie ciekawiej. Ale jeśli czyta się przekład książki, którą wcześniej czytało się po angielsku, a nad którą się fangirluje od ponad pół roku, to nieuchronnie na to tłumaczenie zwraca się większą uwagę. Tym bardziej, że pierwszy tom czytałam tylko w oryginale. Chyba jestem upierdliwym czytelnikiem. Jeśli coś mi zgrzytało w jakimś zdaniu, to od razu sprawdzałam, jak to było po angielsku. Nie znam się na tajemnej sztuce tłumaczenia książek, ale paru myśli nie mogłam powstrzymać:

  • Zasadniczo chyba wolę, jeśli imion się nie tłumaczy. Bo czasem wychodzi dziwnie, czasem robi się chaos (bo na przykład jest kilka tłumaczeń i w każdym jest inaczej), bo imię to imię. Czasem to się sprawdza, dlaczego nie, czasem przetłumaczyć wręcz trzeba. A tutaj… W sumie doskonale rozumiem, dlaczego w oryginale jest Feyre, a po polsku Feyra. Wymowa według słowniczka z ACOTAR to “Fay-ruh”. Czyli “Fejra”. Feyra lepiej niż Feyre wygląda po polsku i od razu sugeruje poprawną wymowę. Spoko. Ale skoro “a” dostała jedna bohaterka, to dostały też inne. Zamiast Ianthe jest Iantha, zamiast Elain - Elaina, zamiast Amren - Amrena. Argument z wymową tu już upada, ale niech będzie, jest bardziej “swojsko”. Tylko dlaczego, ja się pytam, Mor nie dostała “a”? Dlaczego jednak Morrigan, nie Morrigana? Ano pewnie dlatego, że Morrigan to celtycka bogini wojny. Odniesienie jest dość jasne, a z “a” mogłoby się już zgubić? Poza tym Cassian stał się Kasjanem, a Cresseida Kresejdą. Dlaczego akurat imiona z “c” na początku trzeba było spolszczyć? Wytłumaczcie mi, może ja o czymś nie wiem. TYLKO te imiona. Jasne, dość łatwo znaleźć polski odpowiednik dla Cassiana, dość łatwo zrobić z niego Kasjana. Ale skoro Kasjan, to może trzeba było na przykład Luciena przetłumaczyć na Lucjana? Nie podoba mi się ten pomysł, ale nie ogarniam, nie rozumiem niekonsekwencji. Jeśli kogoś to interesuje, to pod tym linkiem Maas wymawia wszystkie imiona.
  • Nie jestem przekonana do przetłumaczenia High Lord jako księcia. Serio, ten książę brzmi sto razy bardziej pospolicie. Tym bardziej, że High Lord jest pisane dużymi literami. Tak właśnie, High Lord i High Lady, żadne tam książę czy księżna. Przy tym zostaję. Zresztą Rowan ze Szklanego tronu jest księciem (w oryginale po prostu - prince).  Przypuszczam, że to jest jakaś różnica. Rhys to High Lord, Tamlin to High Lord, a…^^
  • Zostaję też przy określeniach mate i mating bond. Bo towarzysz(ka) jest dłuższe, a poza tym jakoś nie mogę się do tego przyzwyczaić. Chociaż to pewnie najlepsze możliwe tłumaczenie, myślałam też o partnerze/partnerce, ale też nie jestem całkiem przekonana. Czy ktoś wie, jak to jest w polskim tłumaczeniu Szklanego tronu? Wydaje mi się, że przynajmniej w Dziedzictwie ognia musiała być już jakaś wzmianka (Rowan opowiadał o swojej przeszłości…).
  • Poza tym… to tłumaczenie nie jest wcale takie złe. Wprawdzie znalazłam parę miejsc, w których pan tłumacz trochę zgubił sens, ale… Nie wiem, może za bardzo się czepiam. Czasem coś mi zgrzyta w języku, ale zgrzyta mi już u Maas. 

Co mi się podobało:

  • Dzieje się duuużo więcej. Wprawdzie przy drugim czytaniu akcja wydała mi się mniej dynamiczna niż przy pierwszym, ale i tak uważam, że tempo jest dobrze wyważone i nie ma żadnych przestojów. Pierwsze kilkadziesiąt stron to takie wprowadzenie, trzeba przeczekać, potem zaczyna się rozkręcać (jeszcze dość powoli), a później rozkręca się szybciej i szybciej. 
  • Pojawiają się nowi wspaniali bohaterowie. W Dworze cierni i róż nie było ich za dużo - Feyra, Tamlin, Rhysand i Lucien. Koniec. Była jeszcze Amarantha, która była ZŁA. No i siostry Feyry, które pałętały się gdzieś po obrzeżach fabuły. Tutaj nie tylko siostry stają się ciekawsze (a końcówka sprawiła, że w ich wątkach tkwi jeszcze znacznie większy potencjał!), ale jest cały nowy zestaw postaci do kochania. Mor, Amren, Azriel i Kasjan. I tyle okazji do drżenia o ich życie, zdrowie i szczęście. Moje biedne dzieci.
  • Naprawdę pokochałam wątek miłosny. Nic nie poradzę. Mają fajną dynamikę, jest chemia, jest napięcie. Jest wspaniale! Jasne, Maas momentami trochę jedzie po bandzie, ale o tym za chwilę.
  • Podobno Dwór mgieł i furii odwołuje się do mitu o Persefonie i Hadesie. Ale o tym jakoś ciszej, niż przy Dworze cierni i róż było o Pięknej i Bestii, prawda? Bo w pierwszej części Maas bardzo skrupulatnie podążała za fabularną ścieżką pierwowzoru, niewiele było zaskoczeń. Tutaj jest fajniej. Bo te nawiązania są, ale nie są tak widoczne, a poza tym dzieje się jeszcze mnóstwo innych rzeczy. Dopiero po lekturze widzi się niektóre zabiegi i myśli się: “ha, to było całkiem sprytnie zrobione!“.
  • Widzimy znacznie więcej Prythianu. A przecież to ciekawy świat, wart odkrywania. Docieramy więc oczywiście na Dwór Nocy i w parę innych interesujących miejsc. A na Dworze Nocy zobaczymy znacznie więcej, niż kiedykolwiek na Dworze Wiosny. Maas tworzy złożony, pełen intrygujących elementów fantastyczny świat. Nie ma w tej wizji może niczego oryginalnego, ale ta rzeczywistość jest klimatyczna, piękna i brutalna zarazem.
  • UWIELBIAM zakończenie. Ono druzgocze, rozjeżdża walcem, sprawia, że można jeszcze przez długi czas po lekturze myśleć o tej książce (wierzcie mi). To jest świetne zakończenie. Powoduje, że cierpisz, ale czujesz wypełniającą cię moc. Że chcesz płakać i głośno się śmiać z zadowolenia. Załamuje, ale zostawia z myślą “aaa! w trzeciej części będzie się działo!“.  Powieść kończy się po dużym zwrocie akcji, który zdecydowanie zmienia sytuację bohaterów. A równocześnie właściwie wiemy wszystko, co nas w tej chwili interesuje, finał nie zostawia nas bez jakiejś kluczowej informacji, nie jest to więc klasyczny cliffhanger. Pomyślcie, jakbyśmy cierpieli, gdyby w książce nie było tych dwóch ostatnich krótkich rozdziałów!
  • Bardzo zwyczajnie - podczas pierwszej lektury Dwór mgieł i furii mnie po prostu pochłonął. Nie było mnie dla świata, nic mnie nie obchodziło poza czytaniem. A potem skończyłam i wcale nie było lepiej, bo zakończenie nie dawało mi spokoju, miałam wprost gigantycznego kaca książkowego. Teraz czytałam już spokojniej i bardzo przyjemnie spędziłam z Dworem mgieł i furii długi weekend.
  • Feyra się zmienia. Wraz z biegiem fabuły, staje się coraz bardziej zdecydowana i pewna siebie. Dobrze obserwowało się jej leczenie się z traumy i odbudowywanie siebie.
  • Dwór mgieł i furii odwołuje się nie tylko do mitu o Persefonie i Hadesie, Maas czerpie też sporo z angielskiego/szkockiego/irlandzkiego folkloru. Nie wiem, być może dla kogoś z kręgu kultury anglosaskiej te odwołania są znacznie wyraźniejsze, ale mnie za każdym razem sprawiało sporą frajdę, gdy odkrywałam takie okruchy jak szkocką legendę o Tam Linie. O, a to jest inspiracja dla piosenki Tkaczki: The Twa Sisters. I wersja śpiewana od Loreeny McKennitt. Kiedyś w jakichś mediach społecznościowych wypatrzyłam, że Sarah ją lubi. Zapamiętałam, bo w gimnazjum słuchałam Loreeny McKennitt namiętnie:

Co mi się nie podobało:

  • Feyra się zmienia. Tak, ja wiem, że to było też w plusach :D Bo ja z tymi zmianami mam jeszcze inny problem. Dobrze, że Feyra jest na końcu bardziej pewna siebie, dobrze. Fajnie, że obserwujemy jej proces leczenia się z traumy. Wiem, że wiele osób zresztą Feyra w pierwszej części irytowała. Ale… Ona dla mnie jako bohaterka miała taką przewagę (nad Celaeną ze Szklanego tronu), że nie była idealna. Była bardzo zwyczajną dziewczyną, miała wady, nie potrafiła wszystkiego (na przykład czytać). Teraz Feyra uczy się czytać, dostaje supermoce, i nabiera pewności siebie. Wcześniej tylko delikatnie ocierała się o Mary Sue, a teraz…
  • Ktoś inny to jest dopiero chodzącym ideałem. 
  • Wszyscy są taaacy piękni. Naprawdę, wszyscy. Nikt nie może być po prostu “dość ładny”, “przeciętny”, “w pewien sposób atrakcyjny”. Nie, wszyscy są zabójczo piękni, muszą być najpiękniejszymi ludźmi (ekhem, fae), jacy chodzą po świecie. Feyra przy pierwszym spotkaniu z Mor: Jeśli Rhysand był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego widziałam w życiu, to ona była jego kobiecym odpowiednikiem[1]. I Maas lubi nam o tym, jacy oni piękni, na każdym kroku przypominać. Jeśli pisze o twarzy, to na pewno będzie to “piękna twarz”, jeśli o plecach jakiegoś bohatera, to założę się, że będą “muskularne”. Za każdym razem! Zdecydowanie za dużo przymiotników. Oto problem. I oczy! Ach, oczy! Po prostu nie można mówić o czyichkolwiek oczach, nie wspominając o ich kolorze! No i te kolory oczu muszą być niezwykłe. Akurat Feyra ma bardzo zwyczajne, bo szaroniebieskie. Bo Rhys ma na przykład fiołkowe, Amrena srebrne. No a poza tym te wszystkie zmysłowe uśmiechy, uwodzicielskie spojrzenia, blablabla. Non stop! Czasem nie da się nie podśmiewać pod nosem. Na przykład: Jego uśmiech przywołał wizję jedwabnej pościeli i jaśminowej bryzy o północy[3]. 
  • Wszyscy są taaacy potężni. Rhys nie może być po prostu najpotężniejszym z siedmiu obecnych książąt. Nie, on musi być najpotężniejszym księciem w historii. NAJPOTĘŻNIEJSZYM, jaki stąpał po ziemiach Prythianu. Ever. A Kasjan i Azriel to oczywiście nieziemsko potężni wojownicy. Tak. Tak musi być. 
  • Sceny seksu są przesadzone i kiczowate. W gruncie rzeczy Maas wspina się tu na swoje wyżyny w pisaniu poetyckich fraz, w wymyślnym opisywaniu pocałunków i orgazmów. Świadomość Feyry roztrzaskuje się więc na milion kawałków, od ryku bohatera drżą góry (nie żartuję!), ze szczęścia skóra Feyry świeci (naprawdę!) i ogólnie oni są początkiem, środkiem i końcem. I pieśnią wyśpiewywaną od pierwszego zalążka światła na świecie[2]. W sumie nie powinnam narzekać, te sceny bywają bardzo zabawne.
  • Ja do tej pory nie wiedziałam, że można książkę aż tak uwielbiać, a równocześnie tak często przy niej parskać i chichotać, myśląc “Boże, jakie to głupie”.
  • Nie lubię sceny na Dworze Koszmarów, która wydaje mi się dość… żenująca.
  • Tutaj jestem trochę rozbita: ewolucja bohaterów. Podoba mi się, że oni się zmieniają, poza tym te zmiany mają sens. Naprawdę. Tylko tutaj jest taki problem (podobnie jak w jednym przypadku w Szklanym tronie) - mam wrażenie, że niektóre z tych zmian odbywają się nie w powieściach, a między nimi. Czytam kolejną część i widzę już coś zupełnie innego, niż wcześniej. I czuję jakiś brak, jakąś wyrwę. Zamiast ewolucji - gwałtowna zmiana. Nie do końca dowierzam, bo widzę w tej konstrukcji szwy. Maas dwoi się i troi, żeby nam pokazać, jak bardzo ktoś się zmienił, musi to dość łopatologicznie wykładać, wręcz wkładać nam do głowy, kogo mamy lubić, a kogo nie. Te zmiany nie są złe dla fabuły, nie złoszczę się o nie (absolutnie nie!^^), szwankuje tylko wykonanie.

Ja nie wiem, czy to jest dobra książka. Ja wiem, że to jest cholernie wciągająca książka, która na amen wyrwała mnie z rzeczywistości. Wiem, że czekanie na A Court of Wings and Ruin boli. Bardzo boli. Czekam od maja i wciąż zostało pięć miesięcy! Jak żyć?

-----------
[1] Sarah J. Maas, Dwór mgieł i furii, przeł. Jakub Radzymiński, s. 81.
[2] Tamże, s. 272.
[3] Tamże, s. 656.

ultramaryna