A Court of Frost and Starlight (Dwór szronu i blasku gwiazd), Sarah J. Maas
A Court of Frost and Starlight (zwany dalej ACOFAS) to taka piękna marketingowa pułapka na fanów. To też świetne potwierdzenie tego, co wiem, od dawna - Maas nie wie potrafi skończyć serii, nie umie przestać pisać, nawet jeśli pisać nie ma już o czym. A może po prostu dobrze wie, że nie zabija się kury znoszącej złote jajka i chce z tych swoich serii wycisnąć tyle pieniędzy, ile się da.
ACOFAS miał być więc “mostem” pomiędzy oryginalną trylogią a zaplanowanymi spin-offami. No i jest tylko tym mostem. Mostem zupełnie niepotrzebnym, bo założę się, że każdy minimalnie rozgarnięty czytelnik bez problemu połapie się w następnej książce, nawet jeśli nie przeczyta tej. Trochę dlatego, że Maas i tak z upodobaniem po wielokroć wspomina wszelkie dramy w wewnętrznych monologach bohaterów (pfff…). A trochę dlatego, że w ACOFAS po prostu nie wydarzyło się nic szczególnie istotnego.
Velaris przygotowuje się na Przesilenie Zimowe, które łudząco przypomina nasze Boże Narodzenie (serio, powinni to wydać w grudniu). Miasto i bohaterowie wciąż leczą się z ran zadanych podczas wojny. Generalnie bądźcie gotowi na:
- Feyre, która robi zakupy,
- Rhysa i Feyre uprawiających seks (albo myślących o uprawianiu seksu),
- Nestę, która jest Nestą, a poza tym wpadła w alkoholizm i depresję,
- Tamlina, który wpadł w depresję,
- Feyre, która robi zakupy,
- Cassiana, który próbuje radzić sobie z niezadowolonymi illyrskimi oddziałami,
- Luciena, który nadal jest trochę zagubiony i nie wie, co robi w fabule,
- Azriela, który jest Azrielem i nie robi nic specjalnego,
- Feyre, która maluje,
- Elain, która piecze i gotuje,
- Rhysa i Feyre uprawiających seks (albo myślących o uprawianiu seksu),
- Amren, która jest Amren i nie robi nic specjalnego,
- Mor, która dalej próbuje sobie poradzić z tą traumą sprzed kilkuset lat.
Powtórzenia nie są przypadkowe.
OJEJ. Może to spoiler? Czy ja właśnie nie zdradziłam Wam prawie całej fabuły? Autentycznie nie dzieje się tu nic ciekawego ani ważnego. ACOWAR zostawił nas z wieloma otwartymi kwestiami i jeśli łudziliście się, że ACOFAS rozjaśni nam część z nich, chociaż jedną, to NIE. Na wszystkie rozwiązania trzeba będzie poczekać do spin-offów. Ta książka to taki ochłap rzucony fanom na przeczekanie. I może nie złościłoby mnie to, gdyby to było tylko krótkie opowiadanko. Ale to jest 270 stron (a w polskim wydaniu, jak znam życie, wyjdzie dobrze ponad 300) o niczym.
Najważniejsza informacja? Na końcu jest_ teaser_ następnej części - wreszcie więc dowiadujemy się, o kim ta książka będzie. A ja oczywiście ją przeczytam. Przeczytam, chociaż ACOFAS zostawił po sobie niemiły posmak, chociaż w tej chwili wygląda to wszystko jak trochę żałosna telenowela.
I doskonale wiem, że wiele osób i tak będzie zadowolona, już tylko z tego powodu, że ACOFAS jest okazją do kolejnego spotkania z ulubionymi bohaterami. Znam to uczucie i rozumiem, czemu niektórym ten brak fabuły nie będzie przeszkadzał. Ale ja po prostu jestem już tym zmęczona. Maas od ACOWARu wodzi nas za nos. Zostawia pytania, przygotowuje grunt pod następne książki, ale nie daje żadnych rozwiązań. Kluczy, powtarza się, ewidentnie zostawia wszystkie pomysły, które ma, na potem. O ile ma jakieś pomysły. Oby. Jeśli nic się nie zmieni, to ta seria ma szansę wkrótce zamienić się w parodię samej siebie.
Wykorzystam ten moment, by powiedzieć o jeszcze jednej rzeczy, która mnie u Maas irytuje, a na którą nigdy się tu jeszcze nie żaliłam. Zauważyliście, jak większość jej postaci patrzy na świat w strasznie czarno-biały sposób, jak łatwo im osądzać, nienawidzić, jak szybko wyrządzone krzywdy wywołują w nich żądzę mordu? Jak oni nigdy nie wybaczają, jak z absolutną pewnością mówią “należało mu się”, “zasłużyli na to”? Jak poczytują sobie wręcz za zasługę, że jeszcze kogoś nie zamordowali, choć powinni? No i okej, ale to przecież tworzy wspaniałą przestrzeń do pokazania, że ci idealni bohaterowie nie są wcale tacy idealni, że na przykład taki doskonały w każdym calu Rhys ma też jakieś skazy. Ale nie, te ideały dalej są idealizowane do granic możliwości (i mdłości), ta ich nienawiść jest słuszna, najsłuszniejsza, “książka” zdaje się im potakiwać. A przecież Maas chyba umie się posługiwać szarościami, przynajmniej w przypadku bohaterów drugoplanowych. Ci najważniejsi w serii są jednak zawsze perfekcyjni, zawsze mają rację, nawet jeśli nie mają. Tak jest, koniec kwestii. Nie rozumiem.
W październiku sprawdzimy, czy Maas potrafi skończyć chociaż jedną serię. Maas, proszę, proszę. Niech Kingdom of Ashes będzie prawdziwym finałem Szklanego tronu. Wieża świtu jak na dodatek do serii udała się nadspodziewanie dobrze (tam przynajmniej była konkretna historia - czy na aż tyle stron, to inna sprawa), ale ACOFAS ewidentnie pokazuje, że może lepiej nie przeciągać struny. A na pewno nie pisać, gdy nie ma się nic do powiedzenia.
ultramaryna