Zgadywanka: 7 bożonarodzeniowych scen z literatury dziecięcej i młodzieżowej

8 minut czytania

Hohoho! Ciasta upieczone? Choinka ubrana? Prezenty zapakowane? Dom wysprzątany? U mnie przygotowania do Świąt w pełni. Jeśli Wy jednak macie chwilkę na odpoczynek (a może czytacie to już w Święta i właśnie leżycie do góry brzuchem), to proponuję Wam książkową świąteczną zabawę! Przygotowałam siedem fragmentów z literatury dziecięcej i młodzieżowej. Każdy z nich dotyczy (kto by się domyślił!) Bożego Narodzenia. Spróbujcie po przeczytaniu fragmentu zgadnąć, z jakiej książki pochodzi. Żeby nie było za łatwo, podaję tylko pierwsze litery imion bohaterów. Po kliknięciu na przycisk pokaże się tytuł i okładka.
Powodzenia! :)

1.

    – Wesołych Świąt M1! Wesołych Świąt M2! Jakie piękne to Boże Narodzenie, prawda? Tak się cieszę, że zrobiło się biało. Przy każdej innej pogodzie wydaje się, jakby w ogóle tych Świąt nie było, czy nie tak? Nie lubię, kiedy Gwiazdka jest zielona. A właściwie, to wcale nie zielona, tylko taka brzydka, wyblakła i szara. Dlaczego ludzie nazywają ją zieloną? Jak to… co to… M2? Czy to dla mnie? Ojej, M2!
   M2 odwinął nieśmiało sukienkę z papierowego opakowania i wyciągnął ją w kierunku A., rzucając błagalne spojrzenia M1, która – udając, że jest bez reszty zajęta napełnianiem imbryka – obserwowała tę scenę kątem oka, ale z nieukrywanym zaciekawieniem.
    A. wzięła sukienkę i przyjrzała się jej w nabożnym skupieniu. Och, jaka śliczna, z materiału o przyjemnym i ciepłym, brązowym odcieniu i jedwabistym połysku! Spódniczka delikatnie marszczona i obszyta falbankami, góra z cieniutkimi zakładkami w talii, które są teraz najmodniejsze, wykończona przy kołnierzyku delikatną koronką. Ale rękawy – istne cudo! Długie mankiety, a nad nimi dwie prześliczne bufy, oddzielone rzędami zakładek, z naszytymi kokardkami z jedwabnej brązowej wstążki.
    – To gwiazdkowy prezent dla ciebie, A. – powiedział nieśmiało M2. – Ale cóż to… jak to… A., nie podoba ci się? Masz ci los… tak po prawdzie.
    Niespodziewanie oczy A. napełniły się łzami.
    – Czy mi się podoba? Och, M2! – A. rozwiesiła sukienkę na oparciu krzesła i złożyła dłonie. – M2, ta sukienka jest absolutnie zachwycająca! Och, nie starczy mi słów, żeby za nią podziękować! Popatrzcie tylko na te rękawy! Ojej, mam wrażenie, jakby to był tylko jakiś cudny sen!*

2.

    Kiedy w szkole ogłoszono przerwę świąteczną, L. zdobyła się nawet na złożenie życzeń siostrze M. Wiedząc, że jej opiekunowie toną w długach, nie spodziewała się żadnego prezentu, co najwyżej lepszego jedzenia. Ku swojemu zaskoczeniu w dzień wieczerzy wigilijnej, w której brali udział mama, papa, H.J. i T., znalazła pod choinką pakunek owinięty w gazetę.
    – Od Świętego Mikołaja – powiedział papa, ale dziewczynka nie dała się nabrać. Uściskała serdecznie oboje przybranych rodziców.
   Odwinąwszy papier, znalazła dwie książeczki. Pierwsza, zatytułowana Pies Faust, została napisana przez Mattheusa Ottleberga. L. przeczytała ją trzynaście razy. W Wigilię przeczytała pierwszych dwadzieścia stron, podczas gdy papa i H.J. kłócili się o coś, czego nie rozumiała. Coś zwanego polityką.
    Potem czytała dalej w łóżku, podkreślając niezrozumiałe słowa i wypisując je, tak jak robiła to wcześniej z papą. Książka Pies Faust miała śliczne ilustracje, przedstawiające owczarka niemieckiego, który się okropnie ślinił i potrafił mówić.
    Autorką drugiej książki, zatytułowanej Latarnia morska, była kobieta, Ingrid Rippinstein. Książka była dłuższa, więc L. przeczytała ją tylko dziewięć razy*.

3.

    – Skoro nie mamy choinki – zaczął tata – włożyłem wasze prezenty pod zdjęcie przedstawiające nas przy choince w 2005 roku. Wiecie, że w tym domu nie ma żadnej rośliny doniczkowej? Oprócz nas nie ma tu nic żywego.
     C. spojrzała na niewielki stosik prezentów i roześmiała się. Pili ajerkoniak i jedli przedwczorajsze pan dulce, słodki chlebek z różowym lukrem. Kupiony został w piekarni rodziny A., do której wstąpili po zakupach w supermercado. C. nie wysiadła z samochodu, bo doszła do wniosku, że nie warto się narażać na niezręczną sytuację. Minęły miesiące, od kiedy przestała odpowiadać na kurtuazyjne esemesy od A., i od kiedy sama przestała je wysyłać.
    – Babci A. nie podoba się moja fryzura – powiedziała W., gdy wróciła do auta. – ¡Qué pena! ¡Qué lástima! ¡Niño!
    – Kupiłaś ciasto mleczne tres leches? - spytała C.
    – Nie było już.
    – Qué lástima.
Zwykle C. znajdywała pod choinką prezent od A. oraz drugi, od jego rodziny. W tym roku jednak stosik był wyjątkowo marny. Przeważały koperty*.

4.

    W zeszłym roku poprosiłam Świętego Mikołaja o bardzo mi potrzebne naczynia laboratoryjne, zadałam sobie nawet trud sporządzenia szczegółowej listy kolb, zlewek i menzurek z podziałką, którą to listę ukryłam z drżącym sercem pod poduszką. I niech mnie licho, jeśli Święty Mikołaj nie przeczytał tego! Bo przyniósł mi wszystkie naczynia, do ostatniej probówki!
    F. i D. nie wierzą w Świętego Mikołaja i właśnie z tej przyczyny dostają od niego same buble: najczęściej pachnące mydełka, a jeszcze szlafroki i kapcie, które wyglądają tak, jakby je wycięto z tureckich dywanów.
    Święty Mikołaj, powtarzają mi niestrudzenie siostry, to bujda dla dzieci.
    – To okrutna mistyfikacja popełniana przez rodziców obsypujących prezentami wstrętne bachory tylko po to,  by nie mieć z nimi w ogóle do czynienia – upierała się w zeszłym roku D. – To bajka. Możesz mi wierzyć na słowo. Jestem od ciebie starsza i znam się na tym i owym.
    Czy jej uwierzyłam? No, nie wiem… Kiedy znalazłam się sama i opanowałam łzy napływające do oczu, postanowiłam rozwiązać tę zagadkę za pomocą mych niemałych umiejętności dedukcyjnych, po czym doszłam do wniosku, że me siostry kłamią. Ktoś przecież przyniósł mi te wszystkie naczynia laboratoryjne, prawda?
     (…)
     Do tegorocznej wizyty Świętego Mikołaja pozostał mniej niż tydzień, chcąc więc rozstrzygnąć kwestię jego istnienia raz na zawsze, od dawna przemyśliwałam nad zastawieniem nań pułapki.
     Naukowej*.

5.

     W wigilię Bożego Narodzenia H. poszedł do łóżka, rozmyślając o wszystkich jutrzejszych pysznościach i zabawach, ale nie oczekując żadnych prezentów. A jednak, kiedy  obudził się rano, zobaczył stosik paczuszek w nogach swojego łóżka.
    – Wesołych świąt – mruknął R. sennym głosem, kiedy H. wygramolił się z łóżka i założył szlafrok.
    – Nawzajem – odpowiedział H. – Widziałeś? Dostałem prezenty!
    – A czego się spodziewałeś, pietruszki? – powiedział R, spoglądając na swój stos, który był trochę większy.
    H. chwycił paczuszkę leżącą na wierzchu. Zapakowana była w gruby, brązowy papier, na którym niewprawna ręka wypisała: “Dla H., od H2”. W środku był dość toporny drewniany flecik. H2 musiał go sam wystrugać. H. dmuchnął weń, a flet wydał dźwięk podobny do krzyku sowy.
    Druga mała paczuszka zawierała kartkę:
    Otrzymaliśmy wiadomość od ciebie i przesyłamy ci prezent bożonarodzeniowy. Od wuja V. i ciotki P.
    Do kartki przyklejona była taśmą moneta pięćdziesięciopensowa.
    – To miłe – rzekł H.
    – Ojej! Co za kształt! To są pieniądze?
    – Możesz ją zatrzymać – odpowiedział H., śmiejąc się z jego zdumienia. – H2, ciotka i wuj… więc od kogo ta reszta?
    – Chyba wiem, od kogo jest ten – powiedział R., rumieniąc się i wskazując na niezbyt porządną paczkę. – Od mojej mamy. Powiedziałem jej, że nie spodziewasz się żadnych prezentów i… och, nie… – jęknął – zrobiła ci sweter W.!*

6.

    Wieczór wigilijny był właściwie wigilijnym popołudniem. Mieli nawet choinkę, ustawiono ją w jadalni; nie była wprawdzie zbyt strojna, niemniej jednak ładna i wzruszająca. Siostra E. zapaliła świeczki, G. zapatrzyła się w małe płomyki i pomyślała, że nie będzie miała okazji wysłać ojcu tej haftowanej koralikami zakładki do książki. Z. nie zabierała głosu w tej sprawie, sądziła pewnie, że G. osobiście będzie chciała wręczyć prezent generałowi. Odśpiewali W dniu urodzin Pana naszego Chrystusa, później Z. odczytała rozdział z Ewangelii według świętego Łukasza o narodzeniu Chrystusa, odmówili modlitwy, po czym K. zapalił światło, a siostra E. zgasiła świeczki. Byli tu wszyscy, którzy nie wyjechali na święta. Profesorowie ubrali się odświętnie. Profesorki G. nigdy jeszcze nie widziano w tej sukni, którą włożyła na tę okazję, była prześliczna, na rękawach i wokół szyi ozdobiona futerkiem. Z. długo i z powagą jej się przyglądała. W modlitwie brali również udział sprzątaczka i woźny, ale zaraz później poprosili o pozwolenie odejścia, gdyż święta obchodzili u siebie w domu i czekali na zaproszonych z miasta krewnych i ich dzieci*.

7.

    Zaraz potem salwy mniej uroczystych pocałunków rozległy się równocześnie z trzaskiem łamanych opłatków, szmerem składanych życzeń i poklepywaniem po ramionach. M.P. i I. zatonęli w pocałunku romantycznym, tuż przy choince, aż trzeba było szturchaniem przywoływać ich do rzeczywistości, żeby mogli przełamać się opłatkiem z innymi.
    – Quid opus est verbis? – rzekł ze wzruszeniem ojciec B., składając życzenia I. i odłamując z opłatka kawał tak duży, że został jej w palcach malutki tylko okruszek. – O, pardon. Bądźcie szczę… - tu głos drgnął mu tak wyraźnie, że aż musiał chrząknąć. – M., i z tobą pragnąłbym się przełamać opłatkiem. In perpetuum… słowem, bądź dobry dla naszego dziecka.
    – Ojejku, tato, dlaczego on miałby być niedobry?! – zdenerwowała się I., poruszona tym nieco żałobnym tonem. – Wszystkiego najlepszego i tobie, kochany. Pociechy z córek
    Stary ten dowcip, wygłaszany co roku przez przynajmniej jedną z B., poskutkował i tym razem. Ojciec roześmiał się i podążył z opłatkiem ku mamie P., która tonęła właśnie w objęciach mamy B., w długim, szczęśliwym, przyjaznym uścisku.
    – Jak ja się cieszę! – powtarzały jedna przez drugą. – Popatrz, i kto by pomyślał!*

I jak Wam poszło?

Życzę Wam zaczytanych Świąt i wszystkiego książkowego!

Trzymajcie się ciepło!

A jeśli chcecie bawić się dalej, to zapraszam na 8 scen oświadczyn z klasycznych powieści.

ultramaryna