Zapach miasta po burzy, Olgierd Świerzewski

5 minut czytania

Blurb na czwartej stronie okładki głosi: Wielka historia rodem z Tołstoja, ciemna strona rosyjskiej natury rodem z Dostojewskiego. Pełna pasji i szaleństwa powieść jakiej dawno nie było. Powiedzmy sobie szczerze - porównywanie powieści debiutanta do dzieł jednego z tych rosyjskich pisarzy to odwaga, do obu naraz - to już brawura. Po przeczytaniu opinii przytoczonych na okładce i recenzji w Internecie wnioski są dość jednoznaczne - wszyscy jakby się zgadzali, że Zapach miasta po burzy to genialna powieść, a Świerzewski wyrasta na objawienie polskiej literatury. Paradoksalnie w moim odczuciu te porównania i zachwyty czynią książce krzywdę, bo znacznie podnoszą jej poprzeczkę, w dodatku starając się z niej robić coś, czym nie jest. Bo Zapach miasta po burzy ma wiele zalet, ale spójrzmy prawdzie w oczy - do wielkiej literatury mu jeszcze daleko.

Rozmach powieści rzeczywiście robi wrażenie - chociaż głównym bohaterem jest z pewnością szachista Oleg Antonow, to jednak historia jest rozpisana na znacznie więcej postaci. Losy Olega i pozostałych bohaterów są bardzo ściśle splecione z historią Rosji, jednak nie poprzestaniemy tylko na tym kraju. Nie, tłem powieściowych wydarzeń jest też Nowy Jork, Londyn, Paryż, Kubę czy Afganistan. Trzeba przy tym przyznać, że Świerzewski do stworzenia tak szeroko zakrojonej powieści doskonale się przygotował - widać, że wie, o czym pisze, a przedstawione przez niego wydarzenia mają poparcie w rzeczywistości. Wszystko jest tu doskonale zaplanowane, przemyślane w najdrobniejszym szczególe, a autor realizuje swoją rozbudowaną wizję z godną podziwu sumiennością. Sama historia jest interesująca, losy konkurujących ze sobą szachistów mają spory potencjał i rzeczywiście potrafią wciągnąć, zaś rozbudowane historyczne tło nadaje wydarzeniom autentyczności. Wydawałoby się, że wszystko tu musi się udać.

I tak z pozoru jest, bo Świerzewski zdaje się dbać o każdy szczegół, losy bohaterów są dopracowane i ciekawe, tło historyczne i obyczajowo-społeczne zdaje się wiarygodne. Tylko że przez to wszystko przebija pewna sztuczność. Może to doskonałe przygotowanie zemściło się na autorze, może autor starał się za bardzo - no i niechcący przedobrzył. Ja wiem, to pewnie zabrzmi dziwnie, ale tu chyba wszystko było przemyślane za dobrze, zaplanowane za bardzo. Bo widzę doskonale, jaka ta książka miała być, dostrzegam ambicje autora. I chociaż faktycznie powieść jest napisana z epickim rozmachem i od razu widać, że bohaterowie mieli być niejednoznaczni i głębocy emocjonalnie, to jednak jest w tym  jakaś pustka, jakaś sztuczność. Bo okazuje się, że, jeśli się temu dokładniej przyjrzeć, wszystko jest tu ustawione, zaplanowane, na zimno obliczone na jak największe emocje, poukładane tak, żeby historii rosyjskiej wcisnąć jak najwięcej i tym samym dobitnie pokazać, jak wspaniale rozbudowana jest to książka i jak świetnie się autor do jej pisania przygotował. No i przez to jest tak, jakby Świerzewski koniecznie chciał wplątać bohaterów we wszystkie historyczne wydarzenia, które wydały mu się ważne i ciekawe. Nie, nie wystarczyło mu uczynić z nich tylko tła. Zawsze znalazł się jakiś bohater, którego można było w to włączyć bardziej bezpośrednio - jeśli zabrakło już członków rodziny Olega, to jeszcze pozostali jego koledzy ze szkoły. Ja wiem, że historia ZSRR, a później Rosji była w tych czasach burzliwa, ja wiem. Ale w Zapachu miasta po burzy łączenie jej z losami bohaterów odbywa się często na siłę, jest zupełnie niepotrzebne, sztuczne. To z kolei prowadzi do stworzenia mnóstwa wątków zbędnych i wysilonych, które są jedynie takimi ślepymi uliczkami. One chyba tylko mają krzyczeć: “to jest wspaniała książka!”, “popatrz, z jakim epickim rozmachem została napisana!“. A że autor doskonale się do ich napisania przygotował, to akurat widać. I widać by było nawet bez niektórych przypisów, które starają się to dosadnie pokazać. Po jednym z takich wątków, opisujących wojnę w Afganistanie, dostajemy w przypisie dokładne dokładne zestawienie strat radzieckich. A dlaczego nie, zacytuję: W 1982 roku w Afganistanie zginęło 1948 żołnierzy radzieckich, w tym w boju 1623. Straty w sprzęcie wyniosły: 17 czołgów, 14 dział moździerzy, 7 samolotów, 33 helikoptery[1]. Przygotowanie historyczne do napisania powieści budzi podziw? Ano, budzi. Ale taki przypis (przecież jeden z wielu podobnych!) po prostu trochę śmieszy.

Zdjęcie: Mariano Kamp / Foter / Creative Commons Attribution 2.0 Generic (CC BY 2.0)

Na szczęście Zapach miasta po burzy ma jedną zasadniczą zaletę - losy bohaterów poznaje się z przyjemnością, fabuła wciąga, a całość bardzo dobrze się czyta. Pod tym względem też jest to wprawdzie książka nierówna - bywają fragmenty niemal pasjonujące, ale są i takie, które najzwyczajniej w świecie nużą (w dużej mierze są to te wspomniane już ślepe wątki). Ogólne wrażenie pozostaje jednak pozytywne. I opisy szachowych pojedynków także zazwyczaj udaje się Świerzewskiemu całkiem zgrabnie rozegrać - tak, bywają te nudniejsze momenty, ale zasadniczo autorowi udało się z szachowych rozgrywek uczynić coś fabularnie dość atrakcyjnego. A należy wziąć pod uwagę, że szachów jest w tej książce pełno, a przecież przeciętnemu laikowi ta gra wydaje się po prostu nudna. Bywało tak, że historia Olega i jego rywalizacji z Romancewem wciągała mnie na tyle, że zapominałam o tej sztuczności, po prostu pozwalałam się nieść opowieści, przymykałam oczy na pewną nieautentyczność. Zdarzało się, że nie widziałam jej także w bohaterach - ale przecież ona tam jest. Oczywiście wszyscy tutaj, gdy kochają to na zabój, a gdy cierpią to aż po kres wytrzymałości. Wszyscy odczuwają głęboko, mocno, prawdziwie, są emocjonalni, a w swych emocjach gwałtowni i, przynajmniej podobno, prawdziwi. A przecież przy tym wszystkim oni i tak zdają się papierowi, jacyś tacy wystudiowani, zaplanowani do najdrobniejszego szczególiku, prowadzeni przez Świerzewskiego po scenie jak marionetki. Może to wrażenie powstaje dlatego, że autor często wkłada w ich usta górnolotne, puste frazesy, których nie wypowiadają prawdziwi ludzie, a raczej bohaterowie kiepskich romansów. Tu dochodzimy do kolejnego problemu - w książkę zasadniczo dobrze napisaną od czasu do czasu wkradają się stylistyczne koszmarki. I tak dostajemy wyjątkowo kwieciste zdania, przeraźliwie wymyślne porównania, które naprawdę znacząco przekraczają granice kiczu.

Trudno oceniać tę powieść, bo niepodważalne zalety łączą się w niej z trudnymi do przeoczenia wadami. Zapach miasta po burzy opowiada o decyzjach - każdy ruch pionkiem może prowadzić do wygranej lub przegranej, do wzlotu i upadku. Jako opowieść o losach szachistów książka jest ciekawa i zajmująca - może po prostu pozostańmy przy myśleniu oniej jako o dość sprawnie i ciekawie opowiedzianej historii. Świerzewski wiekopomnego dzieła nie stworzył (choć chyba chciał). To fajne, trochę pretensjonalne, ale wciąż fajne czytadło o epickiej, rozbudowanej fabule. A to już przecież nieźle, prawda?
--------------------------
[1] Olgierd Świerzewski, Zapach miasta po burzy, Warszawa 2014, s. 182

ultramaryna