"Zatrute ciasteczko" Alan Bradley

2 minuty czytania

Panie i panowie, poznajcie dziewczynkę pod każdym względem niezwykłą. Mimo że liczy sobie dopiero jedenaście lat, inteligencją i rozumem dorównuje najbystrzejszym dorosłym. Jej największą pasją jest chemia, którą ma w małym paluszku. W swoich błyskotliwych wypowiedziach często nawiązuje do światowej literatury i różnych dziedzin nauki. I prowadzi śledztwo w sprawie morderstwa z takim powodzeniem, że spokojnie można ją nazwać Sherlockiem Holmesem w spódnicy lub kolejnym wcieleniem panny Marple. Oto i ona, Flawia de Luce!

Nic więc dziwnego, że gdy tak rezolutna dziewczynka znajdzie w ogrodzie swojego domu konającego nieznajomego, od razu wkroczy do akcji, by rozwikłać zagadkę i wykryć mordercę. Sprawa stanie się jeszcze poważniejsza, gdy o zabójstwo zostanie oskarżony jej ojciec – spokojny filatelista, który przez większość czasu nie wychyla nosa ze swojego pokoju. To ona musi działać, bo jej dwie starsze siostry w tej trudnej sytuacji potrafią tylko rozpaczać, a w przerwach zerkać w lusterko (Ofelia) lub czytać Dickensa (Dafne).

To bardzo ogólny zarys wydarzeń, bo w „Zatrutym ciasteczku” wciąż dzieje się coś ciekawego. Już na samym początku biedna Flawia musi wydostać się z szafy, w której została uwięziona przez swoje niezbyt sympatyczne siostry. Wkrótce potem przed domem zostaje znaleziony martwy ptak ze znaczkiem na dziobie. To nieprzyjemne wydarzenie niemal doprowadza do zawału ojca Flawii, ale potem oczywiście jest jeszcze gorzej, bo w ogrodzie pojawia się wspomniany trup. I karuzela się rozkręca. Flawia poruszając się na swoim rowerze Gladys i pytając oraz myszkując to tu, to tam, dogrzebuje się do tajemniczej historii z przeszłości, w której jest miejsce i na cenne znaczki, i na magiczne iluzje.

Jeśli tak smakują zatrute ciasteczka, to ja poproszę o dokładkę. Zaczarowała mnie już świetna, stylowa okładka, która doskonale oddaje klimat tej książki. A zawartość… Wierzcie mi, jest równie, a może jeszcze bardziej, smakowita. Sama zagadka została wprawdzie poprowadzona zgrabnie, ale prosto i nieszczególnie zaskakująco. Ale, ale! Co to ma do rzeczy, gdy czytanie książki sprawia prawdziwą czytelniczą rozkosz? „Zatrute ciasteczko” jest przede wszystkim genialnie napisane. Alan Bradley pisze językiem błyskotliwym, ironicznym, a doprawia do smaku specyficznym humorem. Pełno tutaj wtrąceń dotyczących historii, sztuki, polityki, nauki czy kultury. Te często fascynujące anegdotki pojawiają się bardzo często, ale pasują tam jak ulał, nie odwracają uwagi od głównego wątku i jeszcze dodają smaczku powieści.

Jednak przede wszystkim ta książka ma w sobie owo magiczne „coś”, które potrafi oczarować czytelnika. Coś, co sprawia, że książka się wyróżnia, a przygody Flawii zyskują wielu miłośników. No bo jak można dać się oprzeć takiej historii - mrocznej i ciepłej, cynicznej i humorystycznej zarazem? Jak można pozostać obojętnym na tak wyrazistą bohaterkę? Jak nie dać się od razu wciągnąć, a potem namówić na zwiedzanie zamożnej posiadłości Buckshaw i słuchanie opowieści o dawno zmarłych de Luce’ach? Jak nie poczuć dreszczyku podniecenia, gdy najpierw pojawia się nieżywy ptak, a wkrótce zabity w ogródku człowiek?

---------------------------
Kup “Zatrute ciasteczko” w Matrasie! Darmowa dostawa do najbliższej księgarni.

ultramaryna