Zabójczy miecz, Ann Leckie

4 minuty czytania

Główna bohaterka obsypanej nagrodami trylogii Ann Leckie jest… statkiem kosmicznym. No cóż, raczej była. Kiedyś składała się z wielu, wielu ciał, była statkiem i równocześnie jego załogą. Teraz pozostało jej jedno ciało, z całej ogromnej “Sprawiedliwości Toren” ostała się tylko jedna Esk Jeden, tylko Breq. Przetrwało złamane serce i chęć zemsty na przywódczyni kraju Anaander Miaanai. Tylko że Miaanai także ma tysiące ciał, a w dodatku jest podzielona, sama ze sobą prowadzi tajemny konflikt…

Brzmi intrygująco? Ann Leckie ma w zanadrzu mnóstwo świetnych pomysłów, które w dodatku są rozegrane tak, że momentami… głowa mała. Zabójczy miecz to świetna kontynuacja Zabójczej sprawiedliwości - jeśli jednak czegoś w nim zabrakło, to tego rozmachu typowego dla pierwszej części, poza tym genialność niektórych rozwiązań nie jest już tu tak uderzająca. Po przeczytaniu pierwszego tomu, mamy już w głowie najważniejsze wiadomości, znamy już pomysły Leckie, a w Zabójczym mieczu wszystko wydaje się zrobione na jakby mniejszą skalę. Nie dostajemy już dwóch planów czasowych (w Zabójczej sprawiedliwości obserwowaliśmy obecne wydarzenia, poza tym Breq opowiadała o tym, co doprowadziło ją do takiej sytuacji), fabuła jest znacznie mniej rozbudowana. Brak retrospekcji powoduje, że Breq przez cały czas trwania powieści ma już tylko jedno ciało, co też w jakiś sposób ogranicza historię. Poza tym kwestia wewnętrznego konfliktu Anaander Miaanai również, trochę dla mnie niespodziewanie, zeszła na boczny tor (a to przecież bardzo interesujący koncept!). Dostajemy za to niemal odrębną, znacznie “mniejszą” historię. Leckie daje sobie czas na dokładniejsze ukazanie świata i jego problemów. Zabójczy miecz przez to faktycznie jest mniej spektakularny, być może nawet trochę cierpi na “syndrom drugiego tomu”. I chociaż faktycznie na pierwszy rzut oka może się wydawać, że kontynuacja ustępuje pod wieloma względami Zabójczej sprawiedliwości, to Zabójczy miecz przecież pozostaje świetną literaturą, science fiction najwyższej próby.

Przy okazji pisania o trylogii Leckie bardzo często wspomina się o niezwykłym potraktowaniu kwestii płci. Otóż Radchaai płci nie rozróżniają, a jako neutralny używany jest w powieściach zaimek “ona”. Dla mnie to po prostu jeden z kolejnych interesujących pomysłów Leckie, na pewno nie ten, który podczas lektury robi największe wrażenie, także nie taki, który wydaje się najważniejszy dla fabuły. Tak jest i już, nie ma tu znaczenia, czy bohaterka jest kobietą czy mężczyzną i rzeczywiście płci większości postaci po prostu nie poznajemy. Chociaż takie potraktowanie tej kwestii wytrąca nas trochę z równowagi, bo… czujemy się przez to dziwnie, jakbyśmy wyszli z naszej strefy komfortu. Na początku automatycznie zaczynamy wszystkich widzieć jako kobiety, ale potem łapiemy się na tym, że, zaraz, to przecież nie tak…

Świetna, absolutnie świetna, jest Breq jako narratorka. W Zabójczej sprawiedliwości faktycznie było jeszcze ciekawiej - w retrospekcjach narratorką była przecież w sumie “Sprawiedliwość Toren”, co oznacza, że czasami narrator… powiedzmy, że był wieloma osobami naraz. Teraz tak, Breq jest tylko jedna - ale ma bezpośredni kontakt ze statkiem, zawsze wie, co się dzieje w każdym jego zakamarku, odczytuje uczucia załogi z niezwykłą precyzją. Do pewnego stopnia ta “wielotorowość” narracji została więc utrzymana. Nie zmienia się przecież na pewno jedno - Breq nie jest człowiekiem. Wszystkie wydarzenia obserwujemy więc oczami sztucznej inteligencji - co dość znacząco zmienia specyfikę tej narracji. Nie, Breq oczywiście nie jest pozbawiona uczuć, ale po prostu spogląda na świat trochę inaczej. Zresztą uczynienie z SI narratorki prowokuje do kolejnych pytań.

Jak już napisałam, Zabójczy miecz, to znacznie bardziej kameralna historia. Całość skupia się na bieżącej sytuacji na jednej stacji - Athoek. Breq musi się zmierzyć z tym, co tam zastanie, z lokalnymi (ale tak, oczywiście, wpisanymi w szerszy kontekst) problemami i politycznymi zagrywkami. Przy okazji dowiadujemy się więcej o Radch, o zwyczajach Radchaai, o samej Breq. Podobnie jak Zabójcza sprawiedliwość, Zabójczy miecz to świetna, wciągająca w napięciu historia, w której pełno jest znaczeń, szczegółów, które nadają całości smaczku. To, co bardzo mi się u Leckie podoba, to sposób przekazywania czytelnikowi informacji. Rzadko mówi się tu wprost, prawie nic nie jest nam podane na tacy. Nie, trzeba się domyślać, wnioskować, czytać między wierszami. Leckie konstruuje swój (bardzo przecież skomplikowany!) świat w niewielu słowach, tworzy sylwetki bohaterów w oszczędny sposób. I robi to świetnie, pozwala czytelnikowi myśleć i wyciągać własne wnioski. Z tych sugestii i podpowiedzi wyłania się przecież ostatecznie żywa, niezwykła rzeczywistość, odsłania się genialny, wielowarstwowy portret bohaterki. Leckie ma w sobie taką literacką zręczność, że na podstawie prostej w sumie fabuły potrafi zbudować coś zupełnie niebanalnego, Zabójczy miecz trzyma w napięciu do końca, intryguje i każe o sobie myśleć po przeczytaniu. Czekam na trzeci tom i w sumie mam nadzieję, że znowu pokaże on sytuację w Radch z trochę szerszej perspektywy… ale i spokojniejszy, bardziej hermetyczny Zabójczy miecz spełnił oczekiwania.

Trudno jest pisać o książkach Leckie, bo mam wrażenie, że i tak mi coś umknie, że nie dam rady napisać wszystkiego, co powinnam. Po prostu idźcie i czytajcie. Bo to jest takie dobre!

Podczas pisania tej recenzji nie wytrzymałam i zamówiłam trzeci tom - Ancillary Mercy. Mam czekać jakiś rok na kolejną część po polsku? Nie, nie, nie.

ultramaryna