"Wydziedziczeni" Ursula K. Le Guin
Ursula K. Le Guin zachwyca mnie niezmiennie swoją niezwykłą umiejętnością do kreowania zdumiewających, bogatych, absolutnie niesamowitych światów. Jej książki zawsze obfitują w obce kultury, przeróżne ludy i ich zadziwiające zwyczaje. I za każdym razem jest w jej pisarstwie tolerancja i spojrzenie na dane społeczeństwo z różnych stron. Zainteresowanie różnicami kulturowymi wyniosła już ponoć z domu – jej rodzice byli antropologami.
„Wydziedziczeni” są wprawdzie piątym tomem cyklu Hain (Ekumena), ale ten fakt wcale nie musi przeszkadzać w lekturze komuś, kto nie czytał poprzednich części. Utwory te rozgrywają się w tej samej rzeczywistości, ale nie są zbytnio powiązane fabularnie. Osobiście czytałam tom czwarty („Lewa ręka ciemności”), pierwszy („Świat Rocannona”) i właśnie piąty. W tej oto kolejności i bez żadnej szkody dla przyjemności czytania. „Wydziedziczeni” mówią o dwóch pobliskich planetach. Chociaż Annares zostało zasiedlone 160 lat temu przez buntowników z Urras, to jednak między światami nie utrzymuje się żadnego kontaktu. Fizyk Szevek, mieszkaniec Annares, przybywa na Urras w celach naukowych. Liczy, że w nowym miejscu będzie mógł bez przeszkód opracować i opublikować swoją pracę na temat czasu.
Anarres jest wizją niemal doskonałego komunizmu. Wszyscy mają po równo. Nie, właściwie nikt nie ma nic. Ludzie nie posiadają domów, ubrań, jedzenia… Skrótowo mówiąc, nie posiadają kompletnie niczego. Wszystko jest wspólne, wszystkim trzeba się dzielić, niczego nie można sobie przywłaszczyć na stałe. Jedzenie otrzymuje się w stołówce, sypia się zazwyczaj w noclegowniach. W razie potrzeby możesz zostać przeniesiony w zupełnie inne miejsce pracy, w zupełnie nieznanym ci zawodzie. Cóż jeszcze ciekawego? Na przykład dzieci otrzymują imiona z komputera. Jedyne, niepowtarzalne, więc nie potrzeba już nazwisk. Odpowiada Wam taki świat? Urras o wiele bardziej przypomina naszą rzeczywistość, chociaż ludzie są tam zupełnie pozbawieni włosów, a w modzie panują dość niezwykłe trendy. Żadne z tych społeczeństw nie jest doskonałe. Annares żyje całkowicie odcięte od świata, zamknięte na wpływy, bardzo ortodoksyjne w swoich zasadach. Utrudnia rozwój każdemu wybijającemu się lub po prostu myślącemu inaczej osobnikowi, w związku z czym cała planeta stoi w miejscu. Na Urras biedni czują się uciskani przez warstwę bogaczy i marzą o życiu takim, jak na Annares.
Ale przecież, czy w ogóle jest możliwy świat idealny?
Rzeczywistość na dwóch planetach poznajemy niemal równolegle. Książka zaczyna się od przybycia Szeveka na Urras, ale rozdziały o jego pobycie tam przeplatają się z opowiadaniem o życiu na rodzimej planecie. Le Guin udaje się wykreować prawdziwych, żywych bohaterów. Akcja posuwa się do przodu raczej powoli. W końcu nie chodzi w tej powieści o pasjonującą fabułę, ale raczej o aspekty społeczne, psychologiczne i kulturowe.
„Wydziedziczeni” otrzymali zarówno Hugo, jak i Nebulę, najważniejsze nagrody w dziedzinie fantastyki. I nie ma się co dziwić. To świetnie napisana powieść o przekraczaniu barier, o niezrozumieniu wśród własnej społeczności i walce z tym. O kontraście pomiędzy dwoma światami – Urras i Anarres to w końcu jakby dwa przeciwne bieguny. I trudno przy tym powiedzieć, który z nich jest lepszy, na którym lepiej żyć, którego zasady są słuszniejsze.
A do tego wcale nie musi się „Wydziedziczonych” obawiać ktoś, kto jest na bakier z SF. To powieść nie o nowoczesnej technologii, nie o gwiezdnych przygodach, ale po prostu o ludziach, o problemach jednostki i problemach społecznych. Ursula K. Le Guin nie tylko świetnie pisze, tak że czytając jej książki odpływam do jej świata, ale też porusza kwestie zawsze ważne i aktualne.
----------------------
Kup “Wydziedziczonych” w Matrasie! Darmowa dostawa do najbliższej księgarni.
ultramaryna