"Tessa d'Urberville" Thomas Hardy

2 minuty czytania

Powieść Thomasa Hardy’ego należy do klasyki literatury angielskiej i opowiada historię pięknej Tessy. Do książki z pewnością pasuje miano romansu, ale nie znajdziemy w niej wielkiej miłości, która wszystko przetrwa i wszystko wybaczy. Nie będzie żadnego pana Darcy’ego (w to miejsce każda czytelniczka może wpisać swojego faworyta ;)). Nie oczekujmy szczęśliwego zakończenia, na przykład w postaci ślubu lub zaręczyn. Co to, to nie. Dawno nie czytałam powieści tak przygnębiającej i pełnej tragizmu. Losy Tessy są wyjątkowo fatalne już od samego początku, a czytelnik instynktownie czuje, że dalej może być tylko gorzej.

John Durbeyfield, zwykły wieśniak, dowiaduje się, że pochodzi w prostej linii od wielkiego, wygasłego rodu d’Urberville. W swej lekkomyślności wraz z żoną wysyła najstarszą córkę Tessę do mieszkających w pobliżu bogatych ludzi nazwiskiem d’Urberville, rzekomych krewnych. Tessa dostaje tam pracę, głównie dlatego, że wpada w oko tamtejszemu paniczowi. Dziewczyna opiera się jego zalotom, w końcu jednak Alec ją wykorzystuje, a nasza bohaterka zostaje pohańbiona nieślubną ciążą.

Książka ta porządnie nadszarpnęła moje nerwy. Bo jak tu się nie oburzać, gdy widzi się taką niesprawiedliwość? Tessa jest uczciwą, dobrą, w pełni moralną dziewczyną. To wszystko nie ma jednak żadnego znaczenia w oczach wiktoriańskiego społeczeństwa. W niczym nie zawiniła, ale to ona jest nieczysta, to ona musi płacić. Świetnie widać w „Tessie” hipokryzję tego świata i to, jak mężczyzna był uprzywilejowany, a kobieta dyskryminowana. Jest jedna szczególna scena, w której najbardziej rzuca się to w oczy - wszystkie grzeszki mężczyzny zostaną bez problemu wybaczone, ale Tessa, jako kobieta, musi cierpieć, nawet jeśli nie ma w niej winy. „Hańba” ciągnie się za nią wszędzie i nie pozwoli jej doznać szczęścia. Doprawdy, Hardy ze swoimi bohaterami obchodzi się strasznie brutalnie!

Tessa może denerwować swoją rolą męczennicy i dość bierną postawą wobec nieszczęść. I jest możliwe, że zostałaby w moich oczach taką dobrą, uczciwą dziewczyną, postacią bardzo jednostronną, którą Hardy skonstruował w ten sposób, aby uwydatnić ogrom i niesprawiedliwość, spadających na nią nieszczęść. Ale wszystko zmienia świetne, tragiczne zakończenie, które nadaje jej charakterowi szczególną rysę. Wtedy jeden, jedyny raz Tessa zbuntuje się przeciwko losowi. I to zakończenie sprawia, że główna bohaterka wydaje się nader ciekawą kreacją kobiecą. A zresztą żadna postać nie wzbudza specjalnej sympatii. Alec d’Urberville to bohater z gruntu zły i takim pozostanie, nawet jeśli w pewnym momencie rzekomo zmienia się na lepsze. Angel na początku może wydawać się w porządku. Później jednak rozczarowanie nim jest tak wielkie, że pozostaje już tylko niepowstrzymana antypatia i gwałtowna ochota przemówienia mu do rozumu.

Mimo moich pierwotnych obaw, czyta się „Tessę” dość dobrze, a losy tej nieszczęśnicy nawet wciągają. Gdyby jeszcze nie liczne opisy dziewiętnastowiecznej wsi angielskiej (praca na roli, dojenie krów…), to byłabym naprawdę szczęśliwa. Poza tym, czego należy oczekiwać, sporo też tu opisów uczuć. Hardy położył duży nacisk na stronę psychologiczną książki, co akurat wychodzi jej na dobre. Powieść niesie ze sobą wielki ładunek emocjonalny, a w tym wypadku, uczucia bohaterów zdają się bardziej warte uwagi, niż obraz życia na prowincji. No i chwali się Hardy’emu (w końcu mężczyźnie), że ukazał z całą dokładnością i szczerością ten problem społeczny, w tamtych czasach wciąż bardzo kontrowersyjny.

Chyba najbardziej pamiętamy te książki, które wzbudziły w nas duże emocje: podekscytowanie, zachwyt, czy radość. I w tym wypadku nie ma żadnego znaczenia, że „Tessa d’Urberville” mnie przede wszystkim wzburzyła i zirytowała. Przeczytałam, a teraz z całym przekonaniem mówię: warto!

ultramaryna