Terror, Dan Simmons

2 minuty czytania

Erebus i Terror wypłynęły z Anglii w 1845. Celem wyprawy było znalezienie Przejścia Północno-Zachodniego, krótszej drogi z Europy do Azji. Po raz ostatni ekspedycję widzieli członkowie załogi statków wielorybnicznych, jeszcze w 1845. Potem - żadnych wiadomości, żadnego znaku życia. Nikt więcej już Terroru, ani Erebusa nie zobaczył.

Nie wiemy prawie nic. Dlatego też Dan Simmons podczas pisania Terroru miał, przynajmniej do pewnego stopnia, wolną rękę. Z dostępnych nam faktów stworzył porządne fundamenty swojej historii - ale najciekawsze jest to, co na tych fundamentach zbudował. Terror z konieczności jest jedynie fantazją, zmyślną rekonstrukcją tego, co mogło się wydarzyć. Ale jest to rekonstrukcja bardzo rzetelna i skrupulatna, bardzo, jak się wydaje, prawdopodobna, Wszystko, co dotyczy stosunków między członkami załogi, ubywającego jedzenia, uwięzienia statków w lodzie i wreszcie prób ratowania się lądem… Wszystko to zdaje się do bólu prawdziwe i aż dziwi, że ten obraz jest niemal w całości dziełem wyobraźni autora. Ale! Do tej rzetelnej, do bólu wręcz realistycznej relacji, dodano pewien bonus. Jest nim przerażający potwór z lodu, który pożera członków załogi. Czym jest tak naprawdę?  Urojeniem wyczerpanych zimnem i głodem podróżników? A może mistyczną, przedwieczną istotą, której ekspedycja nieświadomie się naraziła? Wokół statków dzieje się zresztą znacznie więcej tajemniczych rzeczy, a to skumulowanie wokół bohaterów niezwykłych wydarzeń, wplątanie w losy ekspedycji nadprzyrodzonych sił, sprawia, że momentami Terror nabiera cech rasowego horroru. Faktycznie, wątki fantastyczne są intrygujące, a czasem potrafią lekko nastraszyć, ale przecież mrożąca krew w żyłach jest nawet najbardziej realistyczna strona sytuacji bohaterów. Ponad setka ludzi uwięziona, jak się zdaje, bez wyjścia pośród lodu… Beznadziejność tego położenia jest zatrważająca, a przecież zimno, strach i ciemność stopniowo doprowadzają bohaterów do sytuacji granicznych…

Simmons wybiera kilka kluczowych, pod różnymi względami, postaci z załogi i prowadzi narrację, co chwilę zmieniając perspektywę. Tworzy przy tym rewelacyjne sylwetki bohaterów. Każda z bliżej przedstawionych nam postaci (a jest ich sporo!) wydaje się osobą z krwi i kości. Wszyscy mają swoje wady, swoje słabości, każdy bohater jest pod jakimś względem niejednoznaczny, w każdym jest coś skomplikowanego. Przy tym nie sposób im nie kibicować, nawet jeśli po głowie wciąż kołacze się myśl “i tak wszyscy zginą”. Simmons, przechodząc od jednego bohatera do drugiego, tworzy rozbudowaną wielowątkową fabułę. I tutaj mam problem, właściwie mój jedyny problem z tą powieścią - Terror jest tak rozbudowany i pełen szczegółów, że, zwłaszcza na początku, wydaje się bardzo rozwlekły. Potrzeba czasu, żeby fabułą nabrała tempa, żeby zaczęła faktycznie interesować. Początki są trudne. Pierwszą połowę najzwyczajniej wymęczyłam, drugą za to po prostu połknęłam. A po przeczytaniu całości mogłam myśleć już tylko “jakie to było dobre!“.

Bo to powieść tak dopracowana, tak świetnie napisana i tak przemyślana, że o rozwlekłym początku szybko się zapomina. W pewnym momencie tragiczne losy ekspedycji zaczynają autentycznie wciągać - prawdopodobnie spora w tym zasługa swoistego klimatu tej historii. Tajemniczy lodowy potwór, chłód okolic podarktycznych i tragiczność sytuacji bohaterów potrafią zmrozić krew w żyłach. Strach, ból i zwątpienie, które towarzyszą członkom załogi, przesączają się przez kartki. A Dan Simmons po raz kolejny (po rewelacyjnym Hyperionie) udowadnia mi, że jest po prostu świetnym pisarzem. Takim, który nie tylko doskonale włada piórem i umie dobrze opowiadać, ale ma też genialne pomysły i nie boi się odważnych projektów czy przekraczania granic gatunkowych.

ultramaryna