"Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek" - Mary Ann Shaffer i Annie Barrows

3 minuty czytania

Chyba się zakochałam. Bardzo możliwe, że to uczucie niestałe – chwilowe, choć mocne zadurzenie. Ale nie ulega wątpliwości, że krótko po lekturze, tej książki jestem nią całkowicie oczarowana. I w tej chwili nawet nie przeszkadza mi, że to powiastka słodka jak lukier, tak radosna i piękna, że pewnie oderwana od rzeczywistości, a bohaterowie zostali wyidealizowani. Podobno kocha się nie za co, a mimo co.

Powyższy akapit napisałam w niedzielę. Teraz już piątek (jak widać zdarza mi się pisanie recenzji rozkładać w czasie) i emocje faktycznie opadły. Cóż, chyba jestem niestała w uczuciach (przynajmniej jeśli chodzi o książki). Ale myślę, że ja i „Stowarzyszenie” możemy zostać dobrymi przyjaciółmi. ;)

Jednak na pewno łatwo się zakochać w Guernsey – ta wyspa jawi się jako raj na ziemi. Wiem, wiem, jak to raj na ziemi? Książka opowiada w dużej mierze o czasach II wojny światowej, a Guernsey było wtedy pod okupacją niemiecką (chociaż ludzie z wyspy byli i tak traktowani stosunkowo łagodnie). Mimo to Guernsey sprawia wrażenie oazy spokoju, gdzie ludzie są sympatyczni (z wyjątkiem Adelajdy Addison, oczywiście), a życie piękne. Być może takie miejsca istnieją tylko w książkach. Pewnie tak. Ale czasem po prostu dobrze o tym poczytać.

Styczeń 1946 roku. Juliet w czasie wojny pisała humorystyczne teksty do gazety, które właśnie zostały wydane i odniosły duży sukces. Teraz szuka nowego pomysłu na książkę. Niespodziewanie dostaje list od nieznanego jej mężczyzny – pisze on o Stowarzyszeniu Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek. Organizacja ta powstała zupełnie przypadkowo na Guernsey – jednej z Wysp Normandzkich, które w czasie wojny były pod okupacją niemiecką. Stowarzyszenie pomagało tym ludziom przetrwać – literatura i przyjaźń były dla nich źródłem siły.

Powieść jest napisana w formie listów. Tak w końcu zaczęła się znajomość Juliet i ludzi ze Stowarzyszenia. Główna bohaterka czyta listy od nich (urocze, zabawne, mądre i czasami wzruszające) i dzięki temu nawiązuje z nimi przyjaźń, znajduje pomysł na książkę, a przy okazji się zakochuje (oczywiście!). Wątek miłosny nie jest jednak za bardzo przewidywalny i chwała za to autorkom. Bo gdyby było zbyt banalnie, chyba nie pozwoliłabym sobie na oczarowanie tą książką. Ale banalnie w gruncie rzeczy nie jest.

Książka gra na emocjach – będzie smutno i będzie wesoło. Mimo wszystko o wiele więcej tu radości i optymizmu. Jest piekło wojny, piekło obozów koncentracyjnych. Ale jest też radość życia i dużo, bardzo dużo humoru. I są też ludzie, którzy zaludniają tę powieść, którzy stają się bliscy czytelnikowi. Poznajcie Dawseya, Amelię, Isolę, Ebena czy Bookera (o kimś na pewno zapomniałam). I Elizabeth McKenna, od której wszystko się zaczęło i wokół której niemal wszystko się kręci, chociaż Juliet dowiaduje się, że została wysłana do obozu i jeszcze nie wróciła.

Wolałabym jednak, gdyby takie postacie jak Juliet czy Elizabeth miały jakieś wady…

Wiecie, co jest piękne w tej książce? Miłość do literatury, którą czuć niemal na każdej stronie. To byłby błąd powiedzieć, że tych ludzi połączyły książki. Nie, połączyła ich okupacja. Potrzeba bycia razem w tych trudnych chwilach. Stowarzyszenie miało uratować przed aresztowaniem – i swoje zadanie spełniło. A bohaterowie zaczęli się spotykać, zaczęli się przyjaźnić. I to jest przyjaźń na dobre i złe. Dla mnie członkowie Stowarzyszenia stanowią jakby jedną wielką i szczęśliwą rodzinę. Zresztą nawet wspólnie wychowują dziecko – małą Kit, córeczkę Elizabeth. Ci ludzie (niektórzy zupełnie niewykształceni) postanowili przeczytać jakąś książkę. Na początek tylko jedną. I każdy odkrył coś dla siebie. Isola uwielbia czytać o wielkich miłościach (takich jak w „Wichrowych wzgórzach” i „Dumie i uprzedzeniu”), Booker czyta w kółko tę samą książkę – „Listy Seneki”, a Dawsey jest wielkim fanem Charlesa Lamba.

Serdecznie polecam „Stowarzyszenie miłośników literatury i placka z kartoflanych obierek”. Książka jest ciepła, urocza, świetnie napisana i skrząca się humorem. To jest czytadło, nie będę się oszukiwać, że jest inaczej. Ale dobre czytadło – błyskotliwe i czarujące. Z drugiej strony muszę przyznać, że ta książka pewnie jeszcze straci w moich oczach. Świetnie się ją czyta, połknęłam ją właściwie na „raz”. Jednak za jakiś czas być może stwierdzę, że to było zbyt słodkie, że bohaterowie byli zbyt idealni. Ale jak na razie stoję przy tym, że ogromnie mi się podobało.

-------------------------
Kup “Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek” w Matrasie! Darmowa dostawa do najbliższej księgarni.

ultramaryna