"Rosyjski romans" Meir Shalev
“Rosyjski romans” jest jak jedna wielka opowieść. Albo nie: jak setka opowieści. Jedna w drugiej, po pierwszej następna. W dodatku snuje je zdolny gawędziarz, który doskonale zna się na rzeczy. Wie, jak zaciekawić słuchających, jak przykuć ich do foteli, jak stworzyć odpowiedni klimat. Wystarczy się tylko dobrze wsłuchać.
Książka mówi o niewielkiej wiosce w Izraelu. Ta rolnicza osada została założona przez pionierów, którzy przybyli do Palestyny na początku XX w. Wśród nich był dziadek narratora Barucha – Mirkin. I cóż tu więcej pisać? Nakreślenie zarysu fabuły byłoby chyba zadaniem ponad moje siły. Trudno byłoby wyróżnić główny wątek. W „Rosyjskim romansie” nie ma początku ani końca opowieści. Tak jak w życiu. Jest to po prostu książka o ludziach, o mieszkańcach tej rolniczej osady. O ich wzlotach i upadkach, słabościach, upodobaniach, pragnieniach, miłościach.
-Ziemia Izraela – powiedział do mnie. – Nie uda Ci się tu nigdy cisnąć kamieniem, żebyś nie trafił albo w święte miejsce, albo w szaleńca.[1]
Powieściowa wioska jest zaludniona naprawdę ciekawymi postaciami. Shalev w kreowaniu swoich bohaterów okazał się mistrzem. Znajdziemy tu bardzo wiele niezwykłych osobowości, które książkę ubarwiają i ożywiają. Na „szaleńców” też trafimy, prawie każdy ma tu swoje dziwactwa. Jak Meszulam, który postanowił stworzyć muzeum osadnictwa i kolekcjonuje nietypowe eksponaty. Jak staruszka Tonia, która wciąż przesiaduje przy grobie swojego zmarłego ukochanego. Jak Efraim, który nosił na ramionach swego najwierniejszego przyjaciela – wielkiego byka Jeana Valjeana. Każdy z nich ma barwny charakter i swoją własną historię, którą poznajemy zazwyczaj stopniowo, w odstępach, dopiero po pewnym czasie wgłębiając się w szczegóły. Losy niektórych śledzimy od urodzenia lub młodości aż do starości i śmierci. Bo przecież także tutaj wszystko przemija, czas nieubłaganie mknie do przodu, a kolejne osoby odchodzą na zawsze z tego świata. Znamiennym elementem powieści jest Miejsce Spoczynku Chaluców, cmentarz, gdzie jako pierwszy został pochowany Mirkin. Teraz Baruch czerpie spore zyski, chowając Ojców Założycieli, a wielu mieszkańców patrzy na to ze złością.
Powiedział mi kiedyś Meszulam, że do wszystkiego co się zdarzyło w Dolinie, istnieje więcej wersji, niż było osób działających. [2]
Wydarzenia w „Rosyjskim romansie” płyną powoli, niespiesznie, jakby niósł je łagodny strumień. Wystarczy dać mu się unieść, popłynąć z prądem tej, zdawałoby się, nieskończonej opowieści. Pamięć ludzka płata jednak figle i czasami, gdy każdy mówi coś innego, trudno się rozeznać, co jest prawdą. Ale wcale nie jest to potrzebne. Wiele wersji czyni historię jeszcze ciekawszą. Zbędna okazuje się też chronologia, bo „Rosyjski romans” czyta się, jakby słuchało się opowieści wielu osób. Każdy może dopowiedzieć coś ciekawego, kolejne osoby dodadzą smakowite szczegóły.
Wspomniany już Efraim bez wysiłku dźwiga ogromnego byka, Daniel Lieberson jako niemowlak zakochuje się w Ester Mirkin, a kot Bułhakow wykazuje się niemałą złośliwością. Książkę przyprawiono do smaku małą szczyptą fantazji. Elementy magiczne nie wysuwają się na pierwszy plan, pozostają z tyłu i generalnie nie robią zamieszania. Ale są. I to one tworzą klimat „Rosyjskiego romansu”. Chociaż powieść Meira Shaleva jest swego rodzaju kroniką, czyli formą z gruntu realistyczną, to jednak momentami przypomina baśń.
Ciepła i barwna opowieść. Czuję ogromną sympatię do bohaterów, do tego miejsca, do autora, który swoimi słowami zabrał mnie w cudowną podróż i pokazał mi tę baśniową, choć czasami trudną, rzeczywistość. „Rosyjski romans” jest wart przeczytania, wart zaczytania się.
[1] Rosyjski romans, Meir Shalev, Wydawnictwo Muza, Warszawa 2010, str. 59
[2] str. 177
------------------------------------
Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Muza.
Książka dostępna TUTAJ.
ultramaryna