Palmy na śniegu, Luz Gabás

2 minuty czytania

Chyba nikt nie pogardzi wciągającą, świetnie opowiedzianą historią. Palmy na śniegu kuszą egzotycznym klimatem Gwinei Równikowej, gorącym słońcem i smakiem kakao, ale poza tym mają też wszystko, czego potrzeba porządnej sadze rodzinnej.

Cała opowieść opiera się na (pokazanym już tytułem) kontraście - białe śniegi małego, górskiego miasteczka Pasolobino w Hiszpanii wciąż zestawiane są z gorącym słońcem afrykańskiej wyspy Fernando Poo (dziś Bioko). Palmy na śniegu są bowiem barwną opowieścią o losach hiszpańskiej rodziny osadzoną na tle dziejów Gwinei Równikowej - państewka w środkowo-zachodniej Afryce, wieloletniej hiszpańskiej kolonii. I te palmy na śniegu nie są tylko takim ładnym tytułowym sformułowaniem - faktycznie cała powieść mówi o zderzeniu tych dwóch światów, o ich odrębności, niemożności złożenia ich w całość. Na tym chyba polega dramat bohaterów - szczególnie Kiliana - są uwięzieni pomiędzy dwoma ojczyznami, niezdolni do wybrania jednej z nich, niezdolni do dokonania kompromisu. Fernando Poo i Pasolobino pozostają dwoma oddzielnymi, zupełnie różnymi światami - nawet, jeśli zakończenie książki składa wszystko w jedną całość, wnosi między te dwie rzeczywistości pewną harmonię.

Kilian i Jacobo przybywają na początku lat 50. na Fernando Poo, maleńką, afrykańską wyspę, gdzie zamierzają pracować na plantacji kakao. Wiele lat później Clarence, córka Jacoba, przez przypadek natrafia na stary, zagadkowy list. I oczywiście zaczyna rozgrzebywać historię swojej rodziny. To doprowadzi to odkrycia rzeczy zupełnie niespodziewanych. Takich, o których ani ojciec, ani stryj nigdy nie wspominali w swoich opowieściach o życiu w Afryce… Luz Gabás umieszcza zatem akcję swojej książki w dwóch planach czasowych - równolegle poznajemy losy Kiliana i Jacoba na Fernando Poo w latach 50. i 60. oraz obserwujemy poszukiwania Clarence na początku XXI wieku. Zdaje się, że wszystkie wydarzenia w życiu bohaterów są zdeterminowane przez jakieś afrykańskie duchy - przeznaczenie jest zawsze o krok przed nimi. Kilian i Jacobo chyba poszukują swojego raju - niestety tak jak nie udaje im się pogodzić białego Pasolobino i gorącego Fernando Poo, tak raj okazuje się nieosiągalny. A jeśli już, to nieunikniona jest jego strata - w końcu bohaterowie są przygnieceni przez pewne normy społeczne, ograniczeni nieubłaganą historią. Fernando Poo ulega w końcu nieuniknionym przemianom.  I chociaż to rozerwanie pomiędzy dwoma światami nacechowane jest pewnym fatalizmem, to przecież okazuje się, że losy bohaterów biegną do punktu harmonii, w którym wszystko ułoży się w jedną, spójną całość.

Jest takie afrykańskie przysłowie: choćbyś zerwał się bladym świtem, twój los i tak wstanie przed tobą[1].
Luz Gabás bardzo umiejętnie rozgrywa losy swoich bohaterów. Nie tylko czyni je wyjątkowo interesującymi, ale też stwarza dla nich wspaniałe tło. Widać doskonałe przygotowanie autorki do napisania tej książki - z wielką dbałością przedstawiono szczegóły życia w hiszpańskiej kolonii, a autorka szeroko zakreśla tło społeczne i historyczne. Ale Palmy na śniegu nie tylko obrazują rzeczywistość Fernando Poo sprzed ponad sześćdziesięciu lat, są też szczerym rozliczeniem z kolonialną przeszłością Hiszpanii. Luz Gabás pokazuje również Gwineę dzisiaj i pyta, na ile Hiszpania powinna czuć się odpowiedzialna za nią obecnie. Jedno jest pewne - losy bohaterów Palm na śniegu na zawsze są wpisane w losy tych dwóch państw i nawet najmłodsze pokolenie nie może się odciąć od kolonialnej przeszłości swoich przodków.
Chociaż powieść potrzebuje jakichś stu stron, żeby się rozkręcić, to potem jest już tylko lepiej. Palmy na śniegu to klimatyczna, dobrze napisana i doskonale przemyślana epicka historia pełna wielowymiarowych bohaterów i prawdziwych emocji. Czysta przyjemność.

-----------------
[1] Luz Gabás, Palmy na śniegu, przeł. Barbara Jaroszuk, Warszawa 2013, s. 406.

ultramaryna