Na skróty. Luty 2021

4 minuty czytania

Dzień dobry, prawie połowa marca, więc przychodzę do Was (ja, mistrzyni prokrastynacji, królowa nieukończonych projektów) z podsumowaniem lutego.

Gorzko, gorzko, Joanna Bator

O, jaka dobra powieść! Gęsta, mięsista, wciągająca. Saga rodzinna o czterech pokoleniach kobiet. Bator świetnie pisze, z wprawą i wyczuciem opowiada o braku, dążeniu do miłości, niespełnionych pragnieniach. Bohaterki zdają się bardzo autentyczne, ich portrety są nieoczywiste i zniuansowane. Trochę w tym makabreski, trochę realizmu magicznego, ale najwięcej życia. Historia jest opowiedziana niechronologicznie, bo cztery opowieści przeplatają się ze sobą, ale to pozwala na piękne rozwijanie się tej opowieści, na stopniowe łączenie poszczególnych kropek w całość. Wcześniej Piaskowa góra była moją ulubioną książką Bator, a Gorzko, gorzko jest w podobnym stylu i równie dobre.

Kwiaty w pudełku, Karolina Bednarz

Kwiaty w pudełku to reportaż o życiu kobiet w Japonii i warto niektóre wyobrażenia o tym kraju z nim skonfrontować. Myślę, że wiele osób kojarzy Japonię z nowoczesnością, technologią, szybkim rozwojem… i nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo konserwatywne jest to społeczeństwo. Mam tylko wątpliwości, czy książka nie jest trochę tendencyjna, napisana pod tezę. Można odnieść wrażenie, że jest kobietom w Japonii wyjątkowo źle, praktycznie nigdy nie udaje się autorce znaleźć żadnych pozytywów. Nie wiem, może i tak jest. Ale… Dostajemy na przykład rozdział o gwałtach, ich traktowaniu przez wymiar sprawiedliwości, znowu w tym tonie, że sytuacja w Japonii jest zastraszająca. Są jakieś japońskie statystyki, ale nie dostajemy już porównania z europejskimi czy amerykańskimi. A opisywane sytuacje brzmią niestety bardzo znajomo. To nie dotyczy oczywiście wszystkich rozdziałów, ale nie jest to też jedyny taki przypadek. Ogólnie jest jednak w porządku, temat został podjęty z wielu stron, a autorka przeprowadziła rozmowy z licznymi interesującymi bohaterkami. Czytywało się zdecydowanie lepsze reportaże, ale sięgnąć wciąż zdecydowanie warto.

Dziewczyna z konbini, Sayaka Murata

Dziewczyna z konbini to japońska powieść o tym, jak społeczeństwo stara się odrzucić “niedostosowane” jednostki. Historia jest opowiedziana z perspektywy Keiko, która ma problemy z uchwyceniem, jak “powinna” się zachowywać, żeby pasować. Po części to jej niedostosowanie widać od razu, bo Keiko ma 36 lat, jest samotna i pracuje jako ekspedientka. Ale bohaterka ma też po prostu trudności z wyczuciem jakich emocji lub wypowiedzi inni od niej oczekują w danych momentach. Aby nie odstawać, kopiuje zachowania innych. Króciutka, prosto napisana, ale (chyba) całkiem zapadająca w pamięć. Miałam luźne skojarzenie z Eleanor Oliphant ma się całkiem dobrze.

A Court of Silver Flames, Sarah J. Maas

Już, już myślałam, że zakończyłam moją toksyczną relację z książkami Maas, ale A Court of Silver Flames musiałam przeczytać, bo ja zawsze, wbrew wszystkiemu, lubiłam Nestę i zawsze bardzo mocno shipowałam ją i Cassiana. Jak to ze mną i Maas - mam ochotę marudzić, ale przeczytałam te 750 stron bardzo szybko i urwałam na czytanie kilka godzin snu. Mimo to tempo jest raczej nierówne, trochę za dużo tu wypełniaczy. No i Maas zawsze mnie w pewnym stopniu irytuje - stylem, niektórymi scenami, okropnym marysuizmem postaci, ACOSF nie jest wyjątkiem. Zasadniczo to nie są dobre książki. Ale to są dobre książki pod kątem angażowania czytelników i, co tu dużo mówić, tym razem też bawiłam się bardzo dobrze. Maas skręca tu jeszcze mocniej w stronę romansu. Tak uprzedzam, a) to nie jest młodzieżówka, b) jeśli sceny erotyczne w Dworze mgieł i furii to było dla Was za dużo, to możecie jeszcze raz przemyśleć czytanie ACOSF.

Bedwynowie (pierwszy tom: Slightly Married, Sekretne małżeństwo), Mary Balogh

W lutym mój głód romansów historycznych zaspokajałam przede wszystkim Bedwynami. Seria ma sześć tomów, przeczytałam cztery (pierwsze trzy i ostatni). To jest znowu seria o arystokratycznym rodzeństwie, które trzeba po kolei wysłać przed ołtarz. Mary Balogh pisze dość porządnie. W przeciwieństwie do niektórych koleżanek po piórze pamięta, że w okolicach 1814 Anglia prowadziła wojnę z Francją, nawet wie też, że akurat w tym 1814 to zesłano Napoleona na Elbę, zdaje sobie również sprawę, że arystokraci, a szczególnie kolejni synowie, na wojnę też jeździli. I ogólnie wplata w fabułę drobne szczegóły dotyczące życia codziennego, co pozwala sądzić, że Bedwynowie są całkiem nieźle osadzeni w epoce. Kudos dla pani Balogh. Poza tym, oczywiście, są to powieści wykorzystujące typowe dla romansu historycznego tropy, ale udaje się to zrobić w miarę bez taniości. Muszę jednak do tego miodu dodać łyżkę dziegciu, bo Balogh czasem niepotrzebnie przeciąga swoje fabuły, w drugiej połowie tempo siada czasem dość mocno, a niektóre końcówki ciągną się niemiłosiernie. Nie dziwi mnie, że Slightly Dangerous, ostatni tom, to wg Goodreads najpopularniejsza i najlepiej oceniana jej książka, bo tam tempo jest najrówniejsze i zainteresowanie nie siada pod koniec. Mam też sporo sympatii do jedynki, Slightly Married. Dwójka miała przezabawny początek, potem była tylko w porządku, a trójka nudziła mnie przez całą drugą połowę. Na tle tego co z gatunku czytałam, Balogh jest powyżej przeciętnej w kwestii zakotwiczenia fabuły w historii i niebycia strasznymi głupotami, trochę poniżej przeciętnej, jeśli chodzi o chemię i dynamikę fabuły.

Na Lubimy czytać seria jest numerowana inaczej niż na Goodreads, bo wliczane są spin offy, zatem moja jedynka to na polski trójka itd.

ultramaryna