Na skróty. Luty 2019

4 minuty czytania

W lutym z lekturami klasycznie - prawie sama fantastyka, jakiś tam reportaż. Ach, no i jeden bardzo słaby romans. Ale… trochę też sobie w tym miesiącu podróżowałam i widziałam w Amsterdamie, w Rijksmusem, bibliotekę jak z bajki… ;)

Moc srebra, Naomi Novik

Novik znowu napisała bardzo przyjemną, mądrą i klimatyczną powieść fantasy. Zupełnie nie wynika to z opisu na okładce, a Moc srebra to wielowątkowa powieść z kilkoma różnymi perspektywami. Mamy więc trzy główne linie fabularne, które są jednak ze sobą ściśle połączone. Jest Mirjem, która postanawia przejąć pracę ojca i zostać lichwiarką, dobrą lichwiarką (ojcu nie bardzo szło…). Swoim talentem do zdobywania złota zwraca na siebie uwagę władcy złowrogich Starzyków. Jest Wanda, która zaczyna pracować u Mirjem, w swoim domu mierzy się z przemocą ze strony ojca. Jest córka bojara, Irina. Wydawało się, że ze względu na brak urody nie uda się znaleźć dla niej dobrej partii, ale nagle wszystko się zmienia. Wokół tych trzech bohaterek tworzą się najważniejsze wątki, ale w książce do głosu dojdzie też więcej postaci. Przyznaję, że Moc srebra czasem wciągała mnie bardziej, czasem mniej, niektóre wątki były po prostu bardziej angażujące. Mnie osobiście poprzednia powieść Novik, Wybrana podobała się trochę bardziej, ale chyba nie stoi za tym żaden konkretny powód, niektóre historie trafiają do serca, inne nie tak mocno. Moc srebra to podobna do Wybranej książka - w klimacie, w stylu, w wybieranych tematach, w odwołaniach do baśni (tutaj mamy echa Rumpelsztyka). Fajna jest tu wielość i różnorodność interesujących postaci kobiecych. Jak najbardziej polecam.

Laleczki skazańców, Linda Polman

Reportaż o karze śmierci w USA. Autorka przygląda się jej przede wszystkim przez pryzmat historii kobiet, które postanowiły związać się z mężczyznami skazanymi na śmierć. To główny temat, ale Polman o karze śmierci pisze szerzej - jest o podejściu do niej Amerykanów, jest o tym, jak wygląda codzienne życie skazańców, o sposobach wykonywania egzekucji. To była interesująca, rzetelna książka, a jednak mam wrażenie, że w pisaniu Polman… hmm… zabrakło trochę lekkości? Nawet, jeśli dziwnie to brzmi w kontekście tak trudnego tematu. Książka jest krótka (niewiele ponad dwieście stron), informacji jest, jak widać wiele, a jednak czasem miałam wrażenie, jakby autorka się już powtarzała, trochę przynudzała. Wciąż - nie czytało się źle, to reportaż poruszający ważny, ciekawy temat i z pewnością warto po niego sięgnąć.

Muza koszmarów, Laini Taylor

Widzicie, pierwsza część, Marzyciel, była już według mnie śliczna. Laini Taylor ma bardzo ciekawe pomysły i potrafi tworzyć piękne, oryginalne światy. Poza tym naprawdę dobrze pisze (nie tak często spotykane w YA). To są takie książki, przy których (patrz na tytuł pierwszej części!) można się rozmarzyć, książki, które czarują. Magia. W dodatku książki naprawdę mądre. Laini Taylor bardzo dobrze pisze o pokłosiu wojny (wszyscy, którzy przeżywają, wychodzą z niej poranieni), o przebaczeniu, o traumie. W Muzie koszmarów jeszcze bardziej kładzie nacisk na ukazaniu miłości wśród rodzeństwa. I… ogólnie kontynuacja jest jeszcze lepsza niż Marzyciel. Rozumiem, że akcja w pierwszej części mogła dla niektórych rozwijać się leniwie. Tutaj mamy świetne, szybkie tempo, moc zwrotów akcji, fabułę trzymającą w napięciu od początku do końca. Mnie osobiście w Marzycielu nie podobała się tylko jedna rzecz - trochę zbyt pospieszny i rozbuchany wątek miłosny. W Muzie koszmarów nie zapominamy oczywiście o naszych zakochanych bohaterach, no ale jest inaczej, wychodzi zupełnie bez zgrzytów, nacisk jest zresztą na coś innego. Dzieje się dużo, przygoda jest ekscytująca, Taylor tworzy barwnych bohaterów, których można pokochać. I pewnie też dlatego tak łatwo udaje jej się grać na emocjach. Dla mnie to bezdyskusyjnie jedna z najlepszych młodzieżowych serii fantasy, na jakie się natknęłam. Złoto. Możemy przypuszczać, że Taylor napisze jeszcze jakieś książki w tym uniwersum (swoją drogą na końcu jest takie cudowne nawiązanie do Córki dymu i kości!). I, o mój Boże, będę pierwsza w księgarni.

Truth or Beard, Penny Reid

Mam mały romans z romansem - w krótkim czasie przeczytałam dwie książki, wcześniej The Hating Game Sally Thorne. Ten związek już przeżywa głęboki kryzys. Truth or Beard na początku czytało się bardzo przyjemnie, było głupiutkie, było, ale też całkiem zabawne, doskonale pasowało do kategorii guilty pleasure i dawało dużo radości. A później… później było coraz gorzej. Książka zaczęła się strasznie ciągnąć. Problem jest taki, że główne przeszkody, które stoją na drodze miłości zdają się tylko pretekstowe. Wiecie, bohaterka poznaje faceta w swoim rodzinnym mieście. Ale ona tam jest tylko tymczasowo, bo zbiera pieniądze i potem chce podróżować. No i są wielkie dramy, bo co wybrać, miłość czy marzenia. Tylko że może warto byłoby najpierw zapytać faceta, czy nie chce jechać z nią. Po drugie bardzo trudno mi uwierzyć w to, że bohaterka ma naprawdę taką duszę obieżyświata, zbyt często nam to mówiono, za rzadko pokazywano. W tle są też jakieś gangsterskie porachunki, ale ten wątek też wydawał się naciągany. Poza tym jest tu też trochę utrwalania stereotypów, trochę denerwujących schematów. Pff, no słabe to było, bardzo słabe.

I jeszcze dwie przeciętne, według mnie, młodzieżówki: jedna z nich była lepsza i mądrzejsza, ale mnie nudziła (Maresi Marii Turtschaninoff), druga… nudziła może mniej, ale była dość nijaka (Hunted Meagan Spooner).

W LUTYM NA BLOGU:
MISJA RETELLING. Mała Syrenka

ultramaryna