Na skróty. Kwiecień 2020

3 minuty czytania

Jak się trzymacie? Mnie chyba pomaga to, że zawsze byłam domatorką. Siedzenie w domu nawet po tak długim czasie nie wydaje mi się takie straszne ;) Ale książek nie udaje mi się przeczytać więcej, bo przecież i tak pracuję (na szczęście!) i, tak czy owak, zawsze jest dużo do zrobienia.

Normalni ludzie, Sally Rooney

Normalni ludzie

Nie do końca wiem, co myśleć o tej powieści. To historia skomplikowanego związku. Marianne i Connell poznają się w liceum, a potem schodzą się i rozchodzą, schodzą i rozchodzą… Autorka skupia się właściwie tylko na relacji głównych bohaterów - przez to pozostałe wątki są naszkicowane bardzo pobieżnie. Możliwe jednak, że dzięki temu sam wątek miłosny ma większą moc oddziaływania. Musi zresztą mieć, skoro tak wielu osobom ta książka się tak bardzo podobała. Mnie męczyło trochę, że kolejne rozstania zdają się czasem zupełnie bez sensu - jak w komedii romantycznej, gdy irytujący brak komunikacji powoduje konflikt między bohaterami i napędza fabułę. Za pierwszym razem to ma sens, za drugim tylko ciężko się wzdycha… Wydaje mi się, że popularność tej książki w dużej mierze może wynikać też z tego, że Normalni ludzie momentami nieźle obrazują pokolenie Y, to jest takie love story dla millenialsów. Nie zdziwiłabym się, gdyby dużo ludzi w moim wieku dostrzegło (jeśli nie w całości, to we fragmentach) samych siebie. Są dla mnie ci Normalni ludzie trochę nieuchwytni - rozumiem, czemu niektórym mogą się tak bardzo podobać, równocześnie ja sama nie do końca to czuję. Uważam, że to ogólnie dobra książka, ale momentami wydaje mi się jednak zbyt płaska. Są w niej świetne fragmenty, czytało się, przynajmniej na początku, rewelacyjnie, ale całość trochę mnie jednak trochę męczyła.

No… nie wiem. To zresztą powieść, która bardzo dzieli czytelników. Podzieliła też mnie i moją siostrę (z którą się zazwyczaj w kwestii tekstów kultury zgadzam), bo pożyczyła ode mnie i bardzo szybko oddała: “Nie mogłam zasnąć, zaczęłam czytać, przeczytałam całość w jedną noc. Bardzo mi się podobało”. Taka to jest książka ;) Jeśli po opisie czujecie, że to może być coś dla Was, spróbujcie.

Ale jak z tego zrobili serial na 12 odcinków, to ja naprawdę nie wiem.

Była sobie rzeka, Diane Setterfield

Była sobie rzeka

Anglia, XIX wiek, gospoda gdzieś nad Tamizą. Pewnej nocy ktoś sprowadza do niej nieprzytomnego mężczyznę i martwą dziewczynkę. Dziewczynka jednak wkrótce… okazuje się całkiem żywa. Dziwna historia szybko obiega okolicę i w gospodzie zjawiają się aż dwie rodziny, które mają nadzieję, że są spokrewnieni z dzieckiem… Była sobie rzeka to powieść pięknie, pięknie napisana i, momentami, bardzo wciągająca. Dosłownie się przez nią płynie ;) Początek zapowiadał książkę mocno zanurzoną w realizmie magicznym. I to chyba podobałoby mi się bardziej - elementy nadprzyrodzone odgrywają pewną rolę w fabule, ale w dużej mierze to jednak dość “przyziemna” opowieść. Trochę żałuję. Niemniej to doskonale napisana powieść, wciągająca, przyjemna i poruszająca. Diane Setterfield tworzy wielu barwnych bohaterów i po prostu ma ewidentny talent do opowiadania historii. Chętnie przeczytam jej Trzynastą opowieść.

Płeć wiśni, Jeanette Winterson

Płeć wiśni

Też realizm magiczny. Trochę tu XVII-wiecznego Londynu, trochę podróży po zdecydowanie nieprawdziwych miejscach, trochę bardzo dziwnych historii, trochę też Stańcowanych pantofelków braci Grimm… Winterson wspaniale pisze, są tu zdania, fragmenty absolutnie piękne. Jako całość jest to jednak książka dziwna (nie do końca w dobrym sensie), chaotyczna. Nie jestem pewna, po co zostały wprowadzone niektóre elementy tej historii, sens wszystkiego zdaje się gubić między jedną osobliwością a drugą. Być może dacie się ponieść wyobraźni autorki i ta szalona, magiczna wyprawa przez czas i przestrzeń będzie prawdziwą przyjemnością. Mnie jednak to wszystko nie składało się w całość, irytowało mnie też trochę zbyt nachalne przekazywanie niektórych idei… To pięknie napisana, interesująca powieść. Ale czy dobra? Nie jestem pewna.

Shadowfell, Juliet Marillier

Shadowfell

W Albanie magia jest zakazana - Neryn, która “przyciąga” magiczne stworzenia jest wyjęta spod prawa i musi się ukrywać. Szkocja (albo niby-Szkocja), młoda dziewczyna, trochę magii i spotkań z “mniejszym ludkiem”. To taka klasyczna powieść Marillier, a jednak wyraźnie bardziej młodzieżowa. Choćby dlatego, że mocniej są tu widoczne typowe dla młodzieżowego fantasy tropy - na przykład nie pamiętam, żeby gdzieś indziej u Marillier tak wprost wykorzystywano motyw wybrańca - Neryn jest klasycznym przykładem bohaterki, która, dzięki swoim nadzwyczajnym zdolnościom, musi uratować swój kraj (przewidziano to zresztą w jakiejś przepowiedni). Początek był trochę nudnawy, ale potem Shadowfell się rozkręciło. Znacznie ciekawsza jest też druga część, którą właśnie skończyłam. Ogólnie jest to dobrze napisana, klimatyczna i mądra seria, wykorzystująca typowe dla autorki motywy (które ja już bardzo dobrze znam). Jeszcze nie trafiłam na książkę Marillier, która by mi się nie spodobała, ale na tle jej innych powieści Shadowfell, przez większą schematyczność, wypada trochę blado.

W KWIETNIU NA BLOGU:

ultramaryna