"Kobieta z wydm" Kōbō Abe
Piasek, piasek, pełno piasku. Wedrze się wszędzie. Może zniszczyć, może zakopać, może pogrzebać. I może uwięzić. To wizja jak z koszmaru: codzienna walka z niepokonanym żywiołem bez możliwości ucieczki. Japoński pisarz potrafi zawładnąć zmysłami. Piasek podczas lektury stał się dla mnie czymś namacalnym, realnym. I niebezpiecznym.
Nauczyciel i zarazem entomolog bierze trochę urlopu, by wybrać się nad morze i tam poszukać nieznanych odmian piaskowych chrząszczy. Trafia do małej wioski, gdzie prosi o nocleg. Niczego nie podejrzewając, zostaje ulokowany u pewnej kobiety. Szybko odkrywa, że coś tu jest nie tak.
Na początku w książce jest wyczuwalne niezwykłe napięcie. Czytelnik wie tyle, co bohater, więc prawie nic. Razem z nim trafiamy do domu tajemniczej kobiety. I stopniowo odkrywamy, o co w tym wszystkim chodzi. Rozmowy z kobietą przez długi czas nie dostarczają żadnych informacji, a tylko rozbudzają ciekawość. A potem, gdy wiemy już wszystko albo prawie wszystko, napięcie znika. Mężczyzna uwięziony wśród wydm ma wiele czasu na rozmyślania. I od tego momentu dzieło Kōbō Abe zaczyna być monotonne, niczym otaczający dom piasek. Otrzymujemy bowiem długie rozważania filozoficzne. Rzecz w tym, że ta książka doskonale broniłaby się bez nich. Wciąż pozostałaby doskonałą, ambitną i wieloznaczną powieścią. „Kobieta z wydm” jest gęsta od symboli i bardzo ciekawa w interpretacji. Ale najbardziej interesujące jest drugie dno piaskowego więzienia mężczyzny, jego zachowanie w tej sytuacji, a także skomplikowane kontakty z kobietą.
Świat w „Kobiecie z wydm” jest nierealny, wręcz absurdalny. To rzeczywistość wyjęta wprost z sennego koszmaru albo strasznej historii. Główny bohater znajduje się w pułapce, z której nie ma wyjścia. Ucieczka jest niemożliwa. Chce wrócić do swojego życia, ale to już niemożliwe. Został niewolnikiem. Co noc musi walczyć z piaskiem. Ta praca nigdy się nie skończy. Ale przecież „Kobieta z wydm” wcale nie ma nas przestraszyć. Autor wprawdzie świetnie buduje napięcie i wzbudza w czytelniku nutkę niepokoju, a jednak ma całkiem inne cele. Bo wyobraźmy sobie, że ten koszmar to metafora naszego życia. Czyż to nie jest trochę tak? Pracujemy, pracujemy, pracujemy. Wciąż robimy to samo, powtarzamy te same czynności, stopniowo popadamy w rutynę. I co? Do czego to ma prowadzić? Przecież to błędne koło! Sytuacja bez wyjścia! Ale czy coś z tym robimy? Czasem nawet trafia się okazja, by wyrwać się z tej szarzyzny, by coś zmienić. Większość z nas się wycofuje. Wolimy nie ryzykować, wolimy mieć spokój. I to jest chyba najbardziej przerażające. Największe wrażenie robi wizja człowieka, który całkowicie pochłonięty rzeczywistością przestaje dążyć do swojego celu. Rezygnuje z niego, a przynajmniej odkłada jego realizację na później. Czy codzienność rzeczywiście potrafi nas tak okraść z osobowości, z dążeń i ideałów? „Kobieta z wydm” jest niewątpliwie książką o ograniczeniach narzucanych człowiekowi i potrzebie wolności. A co jeśli człowiek odrzuca wolność? Może wykonując codziennie te same czynności zapominamy po prostu żyć?
„Kobieta z wydm” wprost zmusza do zadawania sobie pytań – czasami nawet prostych, ale zawsze bardzo ważnych. Nieskomplikowana fabuła pozwala na zadziwiającą mnogość interpretacji. To powieść uniwersalna. Może i czasami monotonna, ale piękna, niezwykła i zmuszająca do myślenia – po prostu świetna.
---------------------
Recenzja dla portalu Lubimy czytać.
ultramaryna