Kiedy nie chce się czytać
Wiem, że nie czytam na wyścigi. Nie czytam, żeby dobić do jakiegoś konkretnego wyniku. Nie czytam, żeby komuś coś udowodnić. Wiem, że liczby nie są tak ważne. Musiałam się tego nauczyć - jeszcze parę lat temu zawsze miałam plan do zrealizowania (mniej więcej 10 książek miesięcznie), sama narzuciłam sobie swego rodzaju rygor. Tylko po co? Wydaje mi się, że teraz podchodzę do tego normalniej, bardziej na luzie. Bo przecież czytam dla siebie - dla własnej przyjemności i satysfakcji. Czytam nie dlatego, że muszę, czytam, bo tak mi się podoba, bo po prostu chcę.
Ale może wtedy było lepiej? Wtedy, gdy miałam cel, skrupulatnie spisywałam wszystkie przeczytane książki, liczyłam każdą lekturę i spinałam się, żeby nie spaść poniżej pewnego minimum?
Bo mam problem. Staram się uporać z czymś, co wielu z was pewnie doskonale zna, o czym prawdopodobnie nieraz ktoś już w blogosferze pisał, co przytrafia się pewnie każdemu, nawet największemu książkoholikowi - z czytelniczym zastojem.
Mój przypadek nie jest szczególnie gwałtowny. Nie, nie chodzi mi o tydzień, dwa, trzy, podczas których nawet nie chce mi się patrzyć na książki. To nie jest kwestia chwilowego natłoku innych spraw, przez które nie chce mi się czytać. Nie, mój zastój ma charakter przewlekły. To nie to, że nie czytam, bo czytam. Tylko mniej i wolniej, a ten stan trwa już od dość dawna. Czytam mniej niż pół roku temu, niż rok temu. Kwestia braku czasu? Nie, bo przecież obiecywałam sobie, że po maturach “przeczytam wszystko”. Miałam czas, ale wcale nie czytałam więcej niż zazwyczaj. Gdy rzucałam wakacyjną pracę pod koniec sierpnia, byłam przekonana, że we wrześniu będę dużo czytać, przecież będzie sporo czasu. Ups, znowu nie wyszło. Frustrujące jest to, że ja czytać chcę. Mam jakieś plany, wydaje mi się, że czeka na mnie mnóstwo fascynujących książek. Przeglądam blogi, zapowiedzi wydawnicze, patrzę na zapełnione półki i myślę sobie, że muszę szybko przeczytać to, to i to! No i teraz to już na pewno będę czytać więcej i szybciej! I co? I nie czytam. Długo męczę jedną książkę, podczas czytania planuję następne lektury, ale po skończeniu okazuje się, że do żadnej książki mnie jednak aż tak bardzo nie ciągnie, jak mi się wcześniej wydawało. Oczywiście zdarzają się takie, te lepsze, które pochłaniam szybciej, które mnie wciągają, które sprawiają, że zaczynam wierzyć w koniec tego mojego zastoju. Ale potem znowu zwalniam, znowu mam czytelniczego doła. I tak w kółko. Naprawdę chcę czytać. Ale mi się nie chce.
Wiem, że nikt na mnie nie naciska. Wiem, że czytam dla samej siebie, wiem, że nie o to chodzi, żeby się do czegoś zmuszać. Ale… ale jednak tęsknię za czasami, kiedy książki dosłownie połykałam, jedna za drugą. Ale jednak ten mój zastój mnie frustruje. Tak, chciałabym chcieć czytać więcej. Wątpię, czy są jakieś sprawdzone sposoby, by z takiego książkowego marazmu wyjść. Czytać coś lekkiego, wciągającego, tak na rozruszanie? Czy ja wiem, nawet jeśli trafię na taką dobrą książkę, to pewnie i tak podziała tylko jednorazowo. Zresztą ostatnio największą nadzieję na wyjście z zastoju miałam podczas czytania Losu utraconego Imre Kertesza… Wyznaczanie sobie wyzwań, stawianie konkretnego celu? W końcu kiedyś działało… Nie, ostatnio mnie to nie motywuje, w końcu Goodreads liczy mi moje przeczytane książki i pokazuje procent ukończenia wyzwania na ten rok. Ale… ostatnio aż boję się na to patrzeć, bo przecież jestem tak strasznie do tyłu…
Trudno. Nie, nie będę się do niczego zmuszać. Ale chcę poszukać drogi powrotu do książek. Czytam, wciąż czytam. Bo jednak jak to tak w ogóle nie czytać? I może w końcu zapał czytelniczy wróci?
Zdjęcie na początku: Vivi Calderón / Foter / CC BY
ultramaryna