Droga do Różan, Bogna Ziembicka

2 minuty czytania

Świat powieści kobiecej rządzi się własnymi prawami. Jeśli umiemy się w pełni zgodzić na drobne przekłamania, na upiększanie rzeczywistości, to będziemy mogli się cieszyć przyjemną, odprężającą książką. Przecież dobrze jest się czasem wyluzować i przeczytać coś takiego, prawda? Tak też myślałam, ale wyluzować tak całkiem mi się nie udało…

Wieś sielska, anielska pojawia się tym razem na początku książki. Bohaterka już żyje w swoim raju (do którego zwykle bohaterki tego typu książek uciekają z opresyjnego, stresującego życia w mieście). Zosia razem z ojcem i nianią, panią Zuzanną, mieszka w dworze w podkrakowskich Różanach. Uprawia swój ogród, sprzedaje warzywa, owoce i róże. Cieszy się spokojem wsi, bliskością natury, spotkaniami z przyjaciółmi. Od dawna marzy o wspólnym życiu z Krzysztofem, w niej za to kocha się Eryk… Niespodziewanie w jej życiu zajdą ogromne zmiany - przez długi rodzina utraci Różany i Zosia wraz z ojcem i Zuzanną będzie musiała się przeprowadzić do miasta.

W Drodze do Różan celebruje się małe przyjemności. To książka, w której gotuje się same pyszności (w tym prym wiedzie pani Zuzanna), uprawia ogród, hoduje róże… A jeśli już trzeba mieszkać w mieście, to tylko w centrum Krakowa. Pełno tu zatem miłych smaków, zapachów i dźwięków. Ma być przyjemnie, o to przecież chodzi. O ile więc problemów w życiu Zosi niby nie brakuje (a ostatnio jest ich jakby więcej niż zwykle…), to jednak trudno się oprzeć wrażeniu, że jesteśmy w rzeczywistości jakoś cudownie wyizolowanej od prawdziwego świata. Tak, Zosia może i żyje pod swego rodzaju kloszem i w końcu jednak będzie musiała się zderzyć ze światem. Ale od początku czujemy, że i tak wszystko w końcu potoczy się gładko. Bezwiednie zżymałam się na niektóre fabularne chwyty i na pewną nienaturalność tej rzeczywistości. Nie wszyscy bohaterowie wydawali się wiarygodni, choć niektórych naprawdę dało się lubić (jak Mariannę czy Zuzannę). Główna bohaterka denerwowała, ale w jakiś sposób przekonywała, paru za to zdawało się zupełnie papierowych (jak Eryk). Nie wierzę w tę historię, nie wierzę w jej bohaterów, nie wierzę w Różany i prawdopodobnie w tym tkwi mój problem z Drogą do Różan. Jest lekka, urocza, czasem dowcipna, ale przy tym trochę… sztuczna.

A przecież od razu wiedziałam, że to będzie taka książka - przyjemna, radosna i optymistyczna, upiększająca rzeczywistość smakami i zapachami. Czy to źle, że autorka wykorzystuje takie a nie inne schematy? Czy powinnam się złościć, że optymistycznie opowiada o szukaniu swojej drogi w życiu? Gdy brałam tę książkę do ręki, tego właśnie się spodziewałam i nie miałam nic przeciwko. I, mimo oczywistej powtarzalności pewnych motywów, są w Drodze do Różan elementy, które warto pochwalić. Niebanalnie rozwiązany został wątek miłosny. Bohaterka nie wpada tak po prostu w ramiona swojego “księcia z bajki”, zakończenie jest znacznie bardziej skomplikowane. Poza tym o wiele ciekawsza od wątku dziecinnej Zosi okazała się historia młodych lat Zuzanny, która naprawdę wzbudziła moje żywe zainteresowanie.

To taka “miła” książka - urocza jak róże, które hoduje Zosia, słodka jak wypieki Zuzanny, przyjemna jak chwila relaksu. Poza tym zbyt wiele w niej nie ma. Nic specjalnego - ciśnie się na usta (a może na klawiaturę?). To chyba nie jest mój typ odprężającej lektury, tak po prostu. Natomiast jeśli faktycznie macie ochotę (mnie się chyba tylko tak zdawało) na lekkie i w gruncie rzeczy całkiem niezłe kobiece czytadło, to jest spora szansa, że Droga do Różan przekona Was bardziej niż mnie.

------------------------
Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Otwartego.

Kup “Drogę do Różan” w Matrasie! Darmowa dostawa do najbliższej księgarni.

ultramaryna