"Złodziejka" Sarah Waters
Czyż czasy wiktoriańskie nie są wdzięcznym tematem? Nawet jeśli współczesny pisarz nie może się mierzyć z Dickensem, to przecież nie stawia go to na przegranej pozycji. Wszakże może obnażyć to, o czym wtedy zazwyczaj się nie pisało, a pod płaszczykiem powieści wzorowanej na dziewiętnastowieczną ukryć całkiem współczesną myśl.
W złodziejskiej dziupli w Londynie wychowuje się Sue Trinder. Jej matka została powieszona za morderstwo, wychowała ją pani Sucksby, która kocha ją jak własne dziecko. Gdy Sue ma siedemnaście lat, ich dom odwiedza Dżentelmen (vel Richard Rivers), który ma dla dziewczyny propozycję nie do odrzucenia. Susan ma mu pomóc w uwiedzeniu dziedziczki dużego majątku. Panna, której dotyczy plan, nazywa się Maud Lilly, jest sierotą i mieszka razem z uczonym wujem. Sue ma zostać jej pokojówką, po cichu zezwalać na schadzki z Dżentelmenem i wpłynąć na dziewczę tak, by nie wahało się uciec od wuja i jego zakurzonych ksiąg. Gdy Richard już poślubi Maud i zagarnie jej majątek, umieści ją w zakładzie dla obłąkanych. Susan za swoją pracę ma otrzymać trzy tysiące funtów. Prawda, że całkiem ciekawa intryga? Ależ mili państwo, to dopiero początek!
Bo, jak się można w miarę lektury przekonać, największą ofiarą intrygi jest sam czytelnik. Sarah Waters bawi się z nim w kotka i myszkę. Kilka razy podczas czytania musiałam przyznać, że autorka sprytnie zagrała mi na nosie. Pozostawało mi tylko szeroko wytrzeszczyć oczy i czytać dalej – aż do następnego zwrotu akcji, po którym moje oczy były chyba jeszcze większe. „Złodziejka” niejednokrotnie zaskakuje i przy tym szalenie wciąga. Zwroty akcji, które ujawniają nam drugą stronę medalu, czynią powieść niejednoznaczną. Zastanowiłabym się jednak poważnie, czy jednak nie sprawiają także tego, że książka zmierza nieznacznie w kierunku telenoweli. Intryga, choć mistrzowsko przemyślana, zdaje się być nieco nierealna. Dodajmy, że po tych wszystkich szokujących i raczej niemiłych wydarzeniach, wszystko zmierza ku szczęśliwemu, wręcz tandetnemu zakończeniu. Muszę trochę sobie ponarzekać, żebym miała czyste sumienie. Bo szczerze mówiąc zupełnie nie dbam o te wady – „Złodziejka” bardzo mi się spodobała i dostarczyła mi tyle przyjemności, że wszelkie jej niedoskonałości z łatwością puszczę w niepamięć.
Powieść opowiada o kobietach, które szukają swojego miejsca na świecie wbrew mężczyznom. Pozytywnych bohaterów przynależnych do tej płci, można by tu ze świecą szukać. Oszust, złoczyńca, zboczeniec, tchórz – proszę bardzo. Sarah Waters nie pozostawia na swoich postaciach płci męskiej suchej nitki. Kobiety muszą sobie radzić same i wzajemnie się wspierać. Wątek miłosny (wszakże niemal nieodzowny w tego typu powieści) także dotyczy dwóch kobiet. A więc to powieść feministyczna? Jak najbardziej. Szczerze jednak przyznam, że w książce najbardziej absorbująca jest sama intryga. Wszelkie interpretacje automatycznie odłożyłam na bok, zainteresowana rozwojem akcji. I właściwie na boku bym je zostawiła. W przypadku dobrych czytadeł ewentualna interpretacja często gubi się wśród innych, atrakcyjnych dla przeciętnego czytelnika zalet. A w tym wypadku przecież jest ich sporo - błyskotliwa intryga, wciągająca fabuła, świetne dialogi czy interesujące psychologicznie postacie.
Stylizacja na powieść dziewiętnastowieczną i odwzorowanie tamtejszych realiów wychodzi autorce nawet nieźle. Miejsca akcji są bardzo różnorodne – od złodziejskiej dziupli w Londynie przez zakład dla obłąkanych kobiet aż po bogatą posiadłość Briar. Wydaje mi się jednak, że trochę zaszwankował język, a raczej brak stylistycznego zróżnicowania. Wychowywana wśród złodziei Sue, która na dodatek jest analfabetką, wyraża się naprawdę podobnie do Maud, panny, jakby nie było, wykształconej.
Czytanie „Złodziejki” sprawiało mi prawdziwą czytelniczą frajdę. Nie jest to w żadnej mierze powieść wybitna, raczej po prostu czytadło. I chociaż niezupełnie wolne od wad, to jednak według mnie czytadło z górnej półki.
---------------------------
Kup “Złodziejkę” w Matrasie! Darmowa dostawa do najbliższej księgarni.
ultramaryna