Wnuczka do orzechów, Małgorzata Musierowicz

4 minuty czytania

Przecież Jeżycjada to książki mojego dzieciństwa, książki, z którymi się dorastało… Nie jestem całkiem pewna, jak wypadłaby teraz konfrontacja z moimi ulubionymi częściami - z Szóstą klepką, Kwiatem kalafiora, Idą sierpniową czy Pulpecją… Wierzę jednak, że te powieści wciąż, niezależnie od mojego wieku, mają swój urok, którego brakuje Czarnej polewce, McDusi czy, niestety, Wnuczce do orzechów. Czytam dalej, czytam, ale dla mnie ta seria chyba już umarła, a Musierowicz niepotrzebnie i na siłę ciągnie ją dalej…

Tym razem Borejkowie zgodnie wybywają na wieś. Poznań jakby nagle wszystkim obrzydł, miasto jest fe i be, wieś za to sielska anielska. W mieście ciągłe remonty i przerwy w dostawie prądu, których na wsi przecież na pewno nigdy nie ma. Mam wrażenie, że autorka ma trochę spaczoną wizję wsi. Sama przecież mieszkam poza miastem, ale moja wieś jest inna. Nie wiem, może moja wizja też jest spaczona, tylko że w drugą stronę, w końcu wieś pod miastem, w której mieszkam, to już taka wieś-niewieś. Ale ta miejscowość z Wnuczki do orzechów chyba też nie może być zbyt daleko od Poznania? W każdym razie u Musierowicz to jest taka “prawdziwa”, stereotypowa, zapadła wieś  -  o technologii prawie nikt nie słyszał, bryczka i koń to wciąż bardzo popularny środek komunikacji, ludzie są prości i żyją niemal wyłącznie z rolnictwa (już sprawdziłam, ta wieś jest chyba jakieś dwadzieścia parę kilometrów od Poznania, założę się, że w rzeczywistości większość mieszkańców dojeżdża do pracy do miasta). Nasza główna bohaterka to nowo poznana Dorotka Rumianek, hoża wiejska dziewoja. Mieszka w małym domu razem z babcią i jej siostrą. Samochodu nie mają, ale Dorotka świetnie powozi bryczką. Komórki w domu nie ma żadnej, aż dziw, że jest komputer z Internetem, ale w końcu to już jedyny sposób komunikacji ze światem, który im pozostaje. Babcie hodują to i tamto, Dorotka zawsze dzielnie pomaga. W ogóle to jest zuch dziewczyna. Wszystko zrobi, ze wszystkim sobie poradzi, bryczką powozi, nigdy nie narzeka. Inteligentna, ale nie przemądrzała, pracowita, uczynna. Świetnie sobie radzi i z prowadzeniem gospodarstwa, i z nauką (wybiera się na medycynę). No po prostu ideał. Moja siostra słusznie zauważyła, że Musierowicz sobie nową Gabrysię stworzyła (widocznie ideałów było za mało!). No patrzcie, nawet fryzura podobna.

Musierowicz do tej zagubionej chatynki sprowadza Idę, która chce trochę odpocząć od rodziny. Musi w końcu jakoś przetrawić fakt, że Józef nie dostał się na medycynę. Wynajmuje więc u Doroty i jej babć pokój i zamierza rozkoszować się przyrodą i spokojem. Przy okazji znajduje sobie synową idealną. Tak, bo oczywiście nieodzowny jest wątek miłosny. I tak, nie będzie to dużym spoilerem, jeśli zdradzę, że w Dorotce zakochany będzie Józef. Zakochany od pierwszego wejrzenia i z wzajemnością.

No właśnie - Józef. A właściwie Józef i Ignacy i ich wieczna rywalizacja. Ignacy Grzegorz zawsze był wybitnie irytujący, ale kiedyś myślałam, że Musierowicz tworzy go takiego, bo on w wyolbrzymiony sposób uosabia ideały Borejków. Inteligentny, genialny wręcz, zaczytany w poezji i literaturze klasycznej, wrażliwy, roztrzepany, no po prostu młodsza wersja Ignacego Borejki. Przejaskrawiony, wkurzający, ale myślałam, że przynajmniej Musierowicz go lubi. Teraz aż mi go żal, bo nie, Musierowicz chyba też wcale za nim nie przepada. I mam wrażenie, że pisze go tak, jakby chciała mu jak najbardziej dokopać. Bo Ignacy nie jest prawdziwym mężczyzną, Ignacy jest mięczakiem. Prawdziwym mężczyzną jest za to Jóżef - kolejny ideał. Bo niewiele mówi, ale dużo robi, jest konkretny, uczciwy, pracowity. Kuzyni są pisani na zasadzie przeciwieństw - wszystko, czego brakuje Ignacemu, ma Józef. Wszystko, co robi syn Idy, jest godne podziwu. Wszystko, co robi syn Gabrysi, świadczy o tym, że jest po prostu żałosnym, komicznym mięczakiem. Biedny Ignacy Grzegorz jest tak napisany, że polubić go po prostu nie sposób. Ale ta przepaść między nim a kuzynem jest tak wielka, że aż nieznośna, ten jawnie niesprawiedliwy podział cech zaczął mnie strasznie, strasznie drażnić.

Musierowicz po prostu trochę już nie nadąża. Nie chcę powiedzieć, że to źle, że zamiast być “nowoczesna”, “na czasie” czy co tam jeszcze, jest trochę staroświecka. To przecież mogłoby mieć swój urok. Ale ona właśnie pisze o współczesnych nastolatkach, pisze dla nich, chce być aktualna, ale zupełnie jej nie wychodzi. Nie widzę siebie w bohaterach, nie widzę możliwości utożsamienia się na przykład z Dorotą - a przecież właśnie nadszedł ten czas, kiedy Musierowicz pisze o moim pokoleniu, o moich rówieśnikach. Perypetie Gabrysi z Kwiatu kalafiora powinny być dla mnie dość abstrakcyjne - opowiadały o dziewczynie, która to swoje siedemnaście lat miała trzydzieści pięć lat wcześniej niż ja, w czasach, w których nigdy nie żyłam. A jednak te starsze tomy były dla mnie o wiele bardziej aktualne i myślę, że mają szansę zdecydowanie lepiej trafić do współczesnych nastolatek niż najnowsze części serii. Józef jest chyba ode mnie o rok starszy, Dorota o rok młodsza. Ale, gdy czytam o ich perypetiach, nie czuję się, jakbym czytała o czymś bliskim. Tym bardziej, że Musierowicz zdaje się być trochę obrażona na świat. Wiecie - młodzież już nie ta, prawdziwych teatrów już nie ma, telewizja zawsze kłamie. Ale Borejkowie pozostają ostoją najważniejszych wartości, nie zabraknie więc na przykład sceny, w której senior rodu wygłasza nienaturalne umoralniające przemowy do wnuczków, synów Natalii. Gdy czytam najnowsze części Jeżycjady, mam wrażenie, jakby Borejkowie wskazywali mi jedyny słuszny styl życia, jakby wszystko inne od ich filozofii, było z gruntu złe. I nie podoba mi się to.

Jeśli się nad najnowszą powieścią Musierowicz trochę pastwię, to tylko dlatego, że jestem rozczarowana. Rozczarowana, bo kiedyś Jeżycjadę uwielbiałam, a teraz czuję, że nie mam w tej serii już czego szukać. Mimo wszystko Wnuczka do orzechów jest lepsza od McDusi. Więcej się dzieje, czyta się dobrze i nie jest to książka całkiem pozbawiona uroku. Teraz pozostaje czekać na Feblik - założę się, że mimo wszystko przeczytam. A potem, niestety, ponarzekam. A może nie?

ultramaryna