Sprawa Hoffmanowej, Katarzyna Zyskowska

2 minuty czytania

Była taka historia. W Tatrach na Lodowej Przełęczy nagle zginęły trzy osoby. Nie spadły w przepaść, nie zostały porwane przez lawinę. Nie, ojciec, nastoletni syn i towarzyszący im student po prostu poczuli się bardzo źle i… umarli. Przeżyła tylko kobieta. Dziwne, bardzo dziwne.  Podejrzewano, że zaistniało jakieś niezwykłe zjawisko atmosferyczne, oskarżano też panią Kasznicową o otrucie reszty. Nigdy nie wyjaśniono tej sprawy.

Katarzyna Zyskowska wychodzi od tej historii i pisze własną fabułę. Tragedia w Sprawie Hoffmanowej rozgrywa się kilka lat później, w 1933, nie 1925, poza tym zamiast Kaszniców mamy Hoffmanów — i zamiast „zwykłej” pani Kasznicowej Mirę, byłą aktorkę, wokół której krąży mnóstwo plotek. To właśnie Mira jest centrum powieści. Fabuła rozgrywa się w dwóch planach czasowych — w jednym obserwujemy wydarzenia w Zakopanem i Tatrach w 1933, w drugim Mira kilka lat później zmaga się z bolesnymi wspomnieniami w szpitalu psychiatrycznym.

O sprawie Kaszniców czytałam kiedyś w Trylogii tatrzańskiej Żuławskiego i ta historia, w stanie czystym, zrobiła na mnie wtedy bardzo duże wrażenie. Dobrze ją zapamiętałam, na pewno najlepiej z całych Tragedii tatrzańskich. Czy ja wiem, może dlatego, że znałam wcześniej prawdziwą historię, to Sprawa Hoffmanowej już takiego wrażenia nie zrobiła? Może paradoksalnie sfabularyzowana, udramatyczniona wersja nie miała już takiej siły rażenia jak suche fakty? 

Przyznam, że jest to dla mnie powieść trudna do ocenienia. Historia oczywiście ma potencjał, książka jest z pewnością dobrze napisana, a dwudziestolecie międzywojenne zostało ciekawie, barwnie opisane. Umiejscowienie akcji w Tatrach zawsze pomaga, jeśli o mnie chodzi. Oczywiście wiemy od początku, że troje ludzi zginie na Lodowej Przełęczy, a Mira jako jedyna przeżyje i trafi potem do szpitala psychiatrycznego. Niemniej zagadka tego, co tak naprawdę się wydarzyło, teoretycznie mogłaby trzymać w napięciu do końca. Teoretycznie. Mnie z pewnością, niestety, nie trzymała. To taki nieszczęsny przypadek książki nie na tyle dobrej, by chciało się ją dalej czytać i nie na tyle złej, by ją porzucić. Bo przecież obiektywnie niewiele mam Sprawie Hoffmanowej do zarzucenia. Jedyne, co naprawdę mi przeszkadzało, to tani zwrot akcji na końcu.

Poza tym? Poza tym jest w porządku. Ale — tylko w porządku. Może się podobać postać Miry, Miry, która ma dwie warstwy. Jest ta wykreowana przez media i ludzkie gadanie, jest skandalizująca aktorka, femme fatale, bezwzględna trucicielka. I jest Mira, zraniona, zagubiona Mira, która musiała zmierzyć się z wielką tragedią. To ciekawa postać, ale jej portret nie wydawał mi się na tyle pogłębiony, by poniósł całą książkę. Sprawa Hoffmanowej to dla mnie taki porządny średniak — niewiele mam tej powieści do zarzucenia. I równocześnie zupełnie nic mnie tu nie rusza.

Jest tuż po premierze, ale Sprawa Hoffmanowej zbiera na razie śmiesznie wysokie oceny. Hmm.

ultramaryna