"Rebeka" Daphne du Maurier

2 minuty czytania

To nie jest horror. Ale „Rebekę” najlepiej czytałoby się po zmroku, w czasie burzy lub zawieruchy, gdy wiatr szumi za oknem i szarpie gałęzie drzew. Takie okoliczności wspaniale spotęgowałyby niezwykły nastrój typowy dla tej powieści. Daphne du Maurier umiejętnie buduje napięcie i sprawia, że czytelnikowi przebiega po plecach lekki dreszczyk.

A przecież zaczyna się jak w bajce, jak w „Kopciuszku”. Otóż i mamy główną bohaterkę, a zarazem narratorkę (nawet nie znamy jej imienia) – zahukane, nieśmiałe i ciche dziewczątko, w dodatku biedne jak mysz kościelna. By zarobić na swoje utrzymanie, pracuje jako „dama do towarzystwa” u nieprzyjemnej pani van Hopper. Przebywają właśnie w Monte Carlo, gdy spotykają dużo starszego od naszej narratorki, bogatego i przystojnego pana de Wintera, właściciela pięknej posiadłości Manderley. Wkrótce prosi on główną bohaterkę o rękę, a ta, zakochana w nim po uszy, oczywiście się zgadza.

Ale to jeszcze nie koniec baśni. Narratorka przybywa do Manderley. Nie dość, że jest zupełnie nieobyta i nie radzi sobie z prowadzeniem domu oraz ze spotkaniami towarzyskimi, to jeszcze musi znosić demoniczną panią Danvers, ochmistrzynię, która wyraźnie nie znosi nowej pani de Winter. W całym domu snuje się cień Rebeki – poprzedniej żony Maxima de Wintera, która zginęła tragicznie podczas rejsu jachtem. W istocie Rebeka, która zmarła jakieś dziesięć miesięcy przed wydarzeniami rozpoczynającymi książkę, całkowicie monopolizuje całą historię. Nie tylko główna bohaterka ma wrażenie, że Rebeka ją osacza, ale także czytelnik wciąż odczuwa, że jej wspomnienie atakuje ze wszystkich stron. Rebeka była olśniewająco piękna, inteligentna, niezwykła, od razu zjednywała sobie serca wszystkich. I chociaż czasem ma się ochotę powiedzieć do słuchu drugiej pani de Winter, krzyknąć na nią, żeby się wreszcie wzięła w garść, to w sumie, czy można się dziwić, że biedaczka zaczyna się porównywać do Rebeki, a to imię (tak często wspominane) zatruwa jej myśli?

„Rebeka” jest bardzo udaną mieszaniną kilku gatunków: romansu, powieści grozy i kryminału. Prawda jednak jest taka, że pierwszą połowę czytałam z pewnym znużeniem i myślą o tym, by jak najszybciej dotrzeć dalej. Ale akcja w końcu zaczęła się mocno zagęszczać, a ja zauważyłam, że „Rebeka” naprawdę mnie wciągnęła. Tak, dałam się w końcu porwać tej tajemniczej i niesamowitej historii, chociaż przecież znałam zakończenie. (Przy okazji – film Hitchcocka mocno traci po przeczytaniu książki.) „Rebeka” jest pełnokrwista, mroczna, a jej bohaterowie skrywają wiele sekretów…

Śniło mi się tej nocy, że znowu byłam w Manderley* – takimi słowami zaczyna się „Rebeka”. I cała książka jest trochę jak sen – tajemniczy, niezwykły i zaskakujący.

*Rebeka, Daphne du Maurier, Iskry 1991, str. 7

ultramaryna