Oto stoję w deszczu ciała, Eda Ostrowska
Mam dwadzieścia lat, kochałam trzech chłopaków, jednego mężczyznę w wieku spadania wiśni, jedną kobietę otuloną w szal, napisałam sześć stukartkowych zeszytów pamiętnika, niecałe trzy zeszyty wierszy, zbiór listów do niemądrego chłopaka, którego przez czysty przypadek dwoje jeszcze młodych ludzi nazwało Zdziśkiem, dziennik z pobytu w szpitalu psychiatrycznym w Lublinie i trochę krótkich tekstów, skończyłam liceum ogólnokształcące, dostałam na studia. Nie mam zdolności plastycznych ani muzycznych, nie interesuję się sportem, zbieraniem znaczków, ludźmi, nie lubię przegotowanego mleka, zupy kartoflanej z zacierką, czerwonej kapusty, chamów, draniów, cwaniaków, lubię słońce, pączki, wiosenny wiatr na przekór roztajałej twarzy, lubię szosę, bo prowadzi daleko poza siebie, przestrzeń, pszenicę, maciejkę, kocham noc, w 1974 roku napisałam pierwszy wiersz, w końcu 1975 nawiedziła mnie szara podłużna myśl: życie nie ma sensu[1].
Oto stoję w deszczu ciała to bolesny i porażający w swej autentyczności (zresztą wyraźnie autobiograficzny!) dziennik młodej dziewczyny, która rozpoczyna swoje zmagania z bezlitosnym światem i mierzy się ze świadomością własnego istnienia. Wrażliwa bohaterka nie może poradzić sobie z otaczającą ją rzeczywistością - a książka to jej zapis myśli, kronika bólu, rozpaczy, zwątpienia i bezradności oraz, do pewnego stopnia, sposób autoterapii (bo przecież dla narratorki od ośmiu lat słowo jedynym łącznikiem ze światem, gwarantem sensu istnienia[2]).
Eda im lepiej poznaje świat, tym trudniej jest się jej w nim odnaleźć. Nieumiejętność egzystowania w zastanej rzeczywistości i odkrycie, w jak sztywnych ramach mieści się świat, prowadzi do zwątpienia, depresji, poczucia bezsensu i w rezultacie do stopniowej autodestrukcji. Dziewczyna trafia zatem do szpitala psychiatrycznego, eksperymentuje z narkotykami. Pisze: Odkąd zaczęłam brać narkotyki stałam się bogatsza o barwę maku, bólu, odciągniętej nerwowej krwi… przyszło jakieś rozczulenie, nawrót do jabłka, noża, może do źle ukrywanego dzieciństwa[3]. Jasne jest jednak, że narkotyki, jeśli przynoszą jej jakąś ulgę, to tylko chwilową i pozorną. I tak Eda, nie mogąc poradzić sobie z życiem, otaczającym ją światem i własnym istnieniem, zatraca się w czarnych myślach i poczuciu bezradności wobec rzeczywistości. Nazywam się bezsens[4] stwierdza po prostu. Rozpaczliwe próby odnalezienia samej siebie i stwierdzenia odrębności, ważności własnej istoty (to ja bez czucia, bez świadomości siebie samej, zatrzaśniętej w rysach pustej twarzy…[5]) prowadzą zazwyczaj donikąd, co staje się przyczyną coraz głębszej depresji i coraz ciemniejszych myśli. Żyję, gdy odczuwam ból, rozpacz, nie wiem, co to szczęście[6]. Autentyczność smutku, przerażenia i bezradności decyduje o wielkiej sile przekazu tej książki. Depresyjność Oto stoję w deszczu ciała mocno działa na czytelnika. Nie może nie porażać takie na przykład zdanie: Umieram i przeraża mnie ta dziwna słodycz umierania, przeraża mnie![7]. A czasem mogłoby się wydawać, że tak niewiele Edzie w gruncie rzeczy potrzeba. Mam dwadzieścia lat i potrzebuję, żeby ktoś mnie pogłaskał po głowie[8] stwierdza raz z całą prostotą. Książka staje się zatem rozpaczliwym wołaniem o pomoc. Ale pomóżcie mi [9] zdaje się krzyczeć z całych sił narratorka. To wołanie skierowane do otaczających ją ludzi, ale i czytelnik odbiera je bardzo osobiście.
Skrajność emocji bohaterki świetnie oddaje język książki - poetycki, trudny, czasem trochę bełkotliwy, zawsze boleśnie szczery i prawdziwy. To on sprawia, że Oto stoję w deszczu ciała jest przytłaczające, męczące, ale też w pewien sposób fascynujące. Język nie tylko jest zatem narzędziem emocjonalnej wiwisekcji bohaterki, ale służy też do opisu otaczającego ją świata. Natura w słowach Edy nabiera nowego sensu, zdaje się poza tym, że dziewczyna wszystko odczuwa jakby mocniej. Choćby jesień, gdy spadają liście z łoskotem, aż daje się odczuć lekkie drżenie ziemi[10]. Bohaterka jest wrażliwa na otaczającą ją rzeczywistość i to między innymi prowadzi ją do świadomości jej ograniczeń. Niektórych rzeczy po prostu zmienić się nie da, niektóre w ogóle nie zależą od nas (jak czas, bo przecież dziewczyna może zatrzymać zegar, czas będzie dalej hulał[11]) i wiedza o tym staje się dla Edy przytłaczająca.
Ta książka jest jakoś boleśnie autentyczna. Mamy wrażenie, że z Edą jesteśmy tu i teraz. To bardzo osobiste wyznanie młodej, wrażliwej dziewczyny, która przecież chce tylko (albo aż) wypłakać się, wypłakać, wytupać, wykrzyczeć na zielono las, osunąć w trawę, odpocząć od łez, od miłości i zasnąć, zasnąć…[12] Trudno pisać o takiej książce, niech mówi sama za siebie.
-------------------------
[1] Eda Ostrowska, Oto stoję w deszczu ciała, Jirafa Roja, Warszawa 2013, s. 96-97
[2] Tamże, s. 148
[3] Tamże, s. 108
[4] Tamże, s. 118
[5] Tamże, s. 111
[6] Tamże, s. 109
[7] Tamże, s. 149
[8] Tamże, s. 111
[9] Tamże, s. 125
[10] Tamże, s. 77
[11] Tamże, s. 38
[12] Tamże, s. 111
Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Jirafa Roja.
ultramaryna