"Oddział chorych na raka" Aleksander Sołżenicyn
„Oddział chorych na raka” należy do takich książek, które naprawdę warto czytać. A może nawet czytać trzeba.
Sołżenicyn przedstawia nam całą gamę bohaterów, których spotkało ogromne nieszczęście – rak, bezwzględna, okrutną choroba, mogąca dotknąć każdego. Obserwujemy ich zmagania z tą sytuacją. Widzimy jak się zachowują, co myślą i czują, mając nad sobą widmo śmierci. Znajdą się tacy, którzy uważają się za „niezniszczalnych” i są całkowicie pewni, że wyzdrowieją. Są i pogodzeni z losem, którzy wolą nie karmić się złudną nadzieją. Jest szesnastoletni Diomka, któremu życie może uratować amputowanie nogi. Jest młody geolog Wadim, który zdaje sobie sprawę z wyroku, jaki na niego zapadł i chce wykorzystać ostatnie miesiące życia na opracowanie teorii naukowej, dzięki której zostałby zapamiętany. W końcu jednak przestaje mu to sprawiać satysfakcję i zaczyna łapać się każdej, nawet najbardziej płonnej nadziei na wyzdrowienie. Jest wywyższający się nad innych Rusanow, który najpierw jest przerażony sporym guzem, ale później ślepo wierzy w wyleczenie i nie dopuszcza do siebie myśli o przerzutach. Jest i Oleg Kostogłotow (alter ego samego Sołżenicyna), który wbrew własnym oczekiwaniom dostaje szansę na wyzdrowienie, ale nie wie, czy po leczeniu życie będzie miało sens…
Ale przecież to nie tylko książka o różnych postawach ludzi wobec choroby. To także świetny obraz państwa totalitarnego. Sam szpital można odczytywać jako jego alegorię. Polityka i sposób działania systemu socjalistycznego pojawiają się może trochę mimochodem, ale na każdym kroku. Włączają się w to także liczne dyskusje pacjentów – często właśnie o poglądach politycznych. W końcu w jednej sali znajdują się ludzie bardzo różni - na sąsiednich łóżkach leży aktywny działacz partyjny Rusanow i więzień łagru Kostogłotow.
Wszędzie można przeczytać, jak to „Oddział chorych na raka” ukazuje okrutną bezduszność szpitala i jego personelu, dla którego liczy się nie zdrowie pacjenta, ale dobra statystyka. Ośmielę się zaprotestować. Szpital jak szpital. Wiadomo – miejsce skrajnie nieprzyjemne. Ale nie wydaje mi się, żeby Sołżenicyn miał na celu ukazanie obojętności i bezduszności lekarzy. Owszem, statystyka się tu liczy. Tak, zarząd placówki też został pokazany w niekorzystnym świetle. A jednak przedstawienie tego szpitala jako miejsca, w którym pacjentów nie traktuje się jak ludzi, to uproszczenie i przesada. W końcu najważniejsi w książce lekarze, Wiera Ganhart, Ludmiła Doncowa, czy Lew Leonidowicz to postacie z pewnością pozytywne i wzbudzające sporo sympatii.
Książka może i jest naładowana bólem i cierpieniem. Może i wymowa jest ciężka, ale to nie jest powieść pesymistyczna, odbierająca nadzieję. Jest też tu, szczególnie na końcu, pewien optymizm. Nie taki bajkowy, cudowny i nierealistyczny, ale chyba prawdziwie życiowy – zaprawiona goryczą wiara w lepsze jutro. Znajdzie się nawet miejsce na zgrabnie poprowadzony, raczej gorzki wątek miłosny. Czyta się wspaniale, historia jest prosta, akcja nieskomplikowana, ale książka niesie w sobie tyle myśli, taką głębię! „Oddział chorych na raka” daje do myślenia, wzrusza i urzeka. To nie jest powieść, o której można łatwo zapomnieć. To jedna z tych, które zostawiają po sobie trwały ślad. Powieść Sołżenicyna daje nie tylko ogromną satysfakcję i przyjemność, ale znacznie, znacznie więcej.
---------------------------------------
Kup “Oddział chorych na raka” w Matrasie! Darmowa dostawa do najbliższej księgarni.
ultramaryna