Marsjanin, Andy Weir

3 minuty czytania

Robinson Crusoe miał Piętaszka, Mark Watney nie ma wokół siebie nikogo. Robinson Crusoe mógł żywić się tym, co rosło na egzotycznej wyspie, Markowi pozostają tylko sztucznie wyhodowane ziemniaki (jak to dobrze, że jest botanikiem!). Robinson Crusoe nie miał najgorzej, w końcu wciąż pozostawał na naszej dobrej Ziemi. Mark Watney musi się mierzyć z warunkami na niezbyt gościnnym Marsie.

Houston, mamy problem!


Cóż, coś poszło nie tak. Mark był jednym z członków misji na Marsa, która miała za zadanie eksplorację planety. Ale niespodziewany wybuch burzy piaskowej pokrzyżował plany NASA - załoga, której groziło śmiertelne niebezpieczeństwo przedwcześnie odleciała, zostawiając na powierzchni Marsa nieżywego, jak sądzono, Marka. Tyle że Watney przeżył. I teraz, jeśli chce jeszcze pożyć, musi radzić sobie sam, zupełnie sam… Jedyną szansą na ratunek wydaje się przetrwanie czterech lat do przybycia następnej marsjańskiej misji. Nie wygląda to więc wesoło, a w dodatku Mark nie ma żadnej łączności z Ziemią ani załogą, co oznacza, że NASA wciąż ma go za martwego.

W Marsjaninie przede wszystkim obserwujemy poczynania Marka, jego zmagania z marsjańskimi warunkami, z techniką, z samym sobą. I to skupienie na człowieku w kryzysowej sytuacji, zdeterminowanym, by po prostu przeżyć, jest być może najciekawsze. Duża w tym zasługa głównego bohatera, bo Mark potrafi zachować dystans do siebie i świata nawet w najtrudniejszej sytuacji, a humor dopisuje mu niemal zawsze. Jasne, jest też bardzo inteligentny i zaradny - musi taki być, inaczej zwyczajnie nie przeżyłby zbyt długo. Kibicujemy mu, to jasne, przejmujemy się mniejszymi i większymi porażkami, cieszymy z sukcesów. Dziennik Marka z oczywistych względów naszpikowany jest informacjami technicznymi, dostajemy więc dość szczegółowe opisy wykonywanych przez niego czynności. Wiele liczb, wiele technicznych pojęć, wiele fizyki i chemii - tak, to może być trochę męczące, ale Weir unika dłużyzn, dzięki skutecznemu dawkowaniu technicznych informacji i nasyceniu akcji silnym napięciem. Równocześnie widać bardzo dogłębne przygotowanie do napisania powieści - nie wiem, czy wszystkie te techniczne opisy mają większy sens (dla mnie to i tak czarna magia), ale są rozbudowane i przekonujące.

A “antytechniczni” czytelnicy także nie powinni narzekać, bo Weir podkręca akcję scenami rozgrywającymi się poza Marsem. Rozmowy między członkami załogi Aresa czy dyskusje w NASA mają już zupełnie inną dynamikę niż jednak dość statyczne obrazki z samotnej walki o przetrwanie. Przeplatanie dziennika Marka z trzeciosobową narracją na temat tego, co dzieje się na Ziemi sprawia, że akcja ani na chwilę nie zwalnia, a powieść czyta się w ciągłym napięciu. Te sceny wydają się pod pewnymi względami bardzo potrzebne, ale to one są też odpowiedzialne za lekkie zbanalizowanie tej historii. W dzienniku Marka jest pewna prostota - to opowieść człowieka, który chce przetrwać, nie załamuje się, nie poddaje. Działa. Nie ma w tym żadnego sztucznej wzniosłości, a jeśli nawet się pojawia, to zostaje automatycznie rozładowana poczuciem humoru. Cieszyło mnie to przez długi czas, ale niestety, im bliżej końca, tym poziom patosu rośnie, a objawia się on głównie w tych scenach bez Marka. To jednak powieść rozrywkowa i prawdopodobnie pokazanie wydarzeń  na Ziemi było konieczne dla podgrzania atmosfery i przyspieszenia akcji. I trochę mnie to cieszy, bo dzięki nim Marsjanina tak świetnie się czytało, ale część mnie trochę żałuje. Bo pod pewnymi względami książka byłaby lepsza i ciekawsza, gdybyśmy obserowali tylko Marka. Tylko zdany na siebie człowiek, tylko Mars i samotna walka o przetrwanie w nieludzkich warunkach. W zamian za to mamy kolejną amerykańską patetyczną historię o wspaniałych astronautach. Ale nie zaprzeczę, wciąż jest to bardzo fajna historia.

Marsjanin ma zatem wszystko, czego potrzeba w hollywoodzkim filmie o podboju kosmosu - rozmach, napięcie, wciągającą i wartką fabułę, ciekawego bohatera, trochę patosu. Ba, to jest niemal gotowy scenariusz na następny kinowy przebój. Nic dziwnego, że Ridley Scott już kręci, a film zobaczymy jesienią. Mam nadzieję, że uda się wykorzystać potencjał powieści, szkoda byłoby zmarnować taki materiał. Marsjanin ma świetnie wyważone tempo akcji, inteligentną fabułę i charyzmatycznego głównego bohatera. Porządne science fiction, świetna rozrywka.

---------------
Książka dostępna na empik.com.

ultramaryna