Kolor jej serca, Barbara Mutch

2 minuty czytania

Barbarze Mutch nie do końca udaje się uciec przed schematami, malowaniem świata na czarno-biało, psychologiczną płycizną postaci. I chociaż są w tej powieści rzeczy może nie tyle niedopracowane, co raczej niewystarczająco pogłębione, to jednak jest tu też jakaś bolesna, prosta prawda. A rzeczywistość nabiera barw dzięki narracji - to w końcu jest opowieść Ady, co sprawia, że prostota przedstawionego świata nabiera pewnego uzasadnienia.

Naiwność czarnoskórej Ady jest łatwa do wytłumaczenia - całe swoje dzieciństwo spędziła jakby pod kloszem. Razem z matką Miriam mieszkała i pracowała jako służąca w Cradock House, gdzie przez panią domu były traktowane jak część rodziny. Gdzieś poza farmą, poza tym sielskim azylem może i szerzył się rasizm, może gdzieś w jej kraju rodziła się już idea apartheidu - ale Ada znała tylko miłość pani Cathleen i panicza Phila, dystans Pana, lekką pogardę panienki Rose (ale w końcu panienka Rose już taka była…). Pani w dodatku nauczyła Adę czytania, pisania oraz gry na fortepianie – okazało się bowiem, że dziewczynka ma wielki talent muzyczny. I to muzyka w dużej mierze połączy je obie, będzie łączyć przez lata. Więź między nimi pogłębi się jeszcze po śmierci Miriam, bo Cathleen Adę zacznie traktować jak swoją własną córkę. Tylko, że w końcu wszystko bardzo się skomplikuje…

O swoistej prostocie Ady wspominam parę razy nie bez przyczyny - to ona w pewien sposób definiuje przedstawiony świat, wpływa na percepcję ukazanej rzeczywistości i całej powieści, wreszcie kształtuje język. Mam wrażenie, że to w niej też tkwi piękno tej książki. Ada jest naiwna, dobra i patrzy na świat w prosty sposób. Nawet późniejsze doświadczenia nie odbierają jej tego jasnego, klarownego spojrzenia na rzeczywistość, typowego, zdawałoby się, dla dzieci. Jej naiwność czasem graniczy z zaślepieniem, kiedy indziej to proste spojrzenie na świat pozwala jej dostrzec więcej, niż widzą inni ludzie. To wszystko przekłada się zaś na język - bardzo prosty, bardzo zwyczajny, a dzięki temu w pewien sposób piękny. Ada nieraz z dziecięcą szczerością tłumaczy niektóre, nieznane jej wcześniej słowa, co jest kolejną okazją do określenia jej sposobu postrzegania świata. Być może niestety właśnie ta prostota przekłada się także na pewną schematyczność postaci - bez większego trudu można by nakreślić granicę między tymi pozytywnymi a negatywnymi. Pretensje miałabym jednak głównie o fakt, że dwie główne bohaterki - Ada i Cathleen - to bohaterki dosłownie idealne. To jeden z przykładów tego, jak autorka, mając ambicje napisać coś naprawdę dobrego i mądrego (co w dużej mierze jej się udaje!) czasami idzie zbyt łatwą drogą, upraszcza i trzyma się utartych ścieżek.

Trudno, nie ma co zbytnio narzekać, to wciąż jest dobra książka. Kolor jej serca jest przede wszystkim świetnie opowiedzianą historią, w której autorce bardzo dobrze udało się odmalować społeczeństwo RPA w czasach apartheidu. O ile jednak temat rasizmu, wykluczenia i podziałów społecznych jest w powieści ogromnie ważny, a te kwestie determinują losy bohaterów, to jednak na pierwszy plan wysuwa się niezwykła, głęboka więź między Adą a Cathleen. Nad okrutnym prawem i głębokimi podziałami w społeczeństwie góruje miłość, przyjaźń i oddanie. Może dzięki temu Kolor jej serca potrafi tak autentycznie wzruszyć.

ultramaryna