"Gra o tron" George R.R. Martin
Ta książka zbiera wśród czytelników zaskakująco wysokie oceny. Wystarczy wspomnieć, że cykl, który rozpoczyna „Gra o tron” całkowicie zawojował czołówkę rankingu książek na BiblioNETce. Polowałam na tę powieść od dłuższego czasu. I już się przekonałam, już dałam się jej porwać. Co w niej jest takiego? Stwierdziłam, że nie ma geniuszu, ani wielkich ambicji. Nie jest to bynajmniej coś na miarę Tokiena. Ale jest w niej magnes, po prostu „to coś”. Na pewno każdy czytelnik zna to uczucie, gdy książka całkowicie wciąga go w swój świat. Gdy najważniejsze jest, by dowiedzieć się, jak dalej potoczą się losy bohaterów. Napięcie, które stwarza Martin w „Grze o tron” staje się wręcz nieznośne.
Rozmach tej powieści jest niesamowity. Chociaż zaczyna się stosunkowo spokojnie, a czytelnik zostanie rzucony w wir wydarzeń dopiero później, to już od pierwszych stron autor bombarduje nas licznymi imionami i nazwami miejsc. Sama się sobie dziwię, że się w tym wszystkim nie pogubiłam. Chyba to dlatego, że cały czas czytałam bardzo uważnie, co nie było wcale trudne, skoro wydarzenia absorbowały mnie do tego stopnia.
Każdy rozdział został przypisany jednemu bohaterowi. Narracja jest trzecioosobowa, ale zawsze znamy myśli i uczucia tylko postaci „prowadzącej”. Pomysł jest dobry i udany, ale czasem mnie to irytowało. Rozdziały są raczej krótkie i nieraz ledwie dany wątek mnie naprawdę zainteresował, już autor przeskakiwał do zupełnie innego bohatera. A jednak, niemal zawsze okazywało się, że następny epizod jest równie wciągający jak poprzedni. Zresztą „Grę o tron” generalnie świetnie się czyta. Strony mijają w zawrotnym tempie i te 770 stron można pochłonąć naprawdę szybko. Przy okazji nie brakuje też opisów, które jednak nigdy nie hamują akcji. A dzięki nim wszystkie miejsca, postaci i wydarzenia, stawały mi przed oczami jak żywe. Martinowi udało się utrzymać w tej mierze doskonałą równowagę.
Jednych bohaterów polubimy, innych może nawet znienawidzimy. Zapewne każdy, kto czyta „Grę o tron” znajdzie sobie swoich faworytów, którym będzie kibicował. Mogą pochodzić nawet z wrogich obozów. Polubiłam Neda Starka, jego córkę Aryę, czy syna-bękarta Jona, ale równocześnie miałam wiele sympatii dla Tyriona Lannistera. A żadnemu z nich nie było łatwo. Bo świat z „Gry o tron” jest bezwzględny i okrutny. Osią fabuły jest walka o władzę i wpływy i trzeba mieć szczęście nie tylko, żeby wygrać, ale aby w ogóle przeżyć. To nie jest jedna z tych książek, w których po licznych perypetiach i ogromnych niebezpieczeństwach, wszystko kończy się szczęśliwie, a bohaterowie wychodzą cało nawet z najgorszych opresji. Po przeczytaniu „Gry o tron” jestem pewna, że Martin nie będzie oszczędzał swoich bohaterów także w następnych tomach. Śmierć skrada się za bohaterami jak cień. Nikt nie jest bezpieczny.
Dla każdego coś dobrego: są skomplikowane intrygi polityczne, świetne opisy bitew, romanse. Tylko magii jest niewiele: mamy jedynie Mur, za którym znajduje się mroczny las wraz z tajemniczymi Innymi. Wszystko jednak wskazuje na to, że ten wątek zostanie rozwinięty w kolejnych tomach. Gdy myślę o tym, że następna część liczy sobie 920 stron, ogarnia mnie lekkie przerażenie (zazwyczaj boję się sięgać po tak wielkie książki), ale jestem pewna, że będę mężnie czytać dalej. W końcu muszę się dowiedzieć, jak potoczą się losy bohaterów. I Wy także – czytajcie śmiało!
Nadchodzi zima!
-----------------------------------
Kup “Grę o tron” w Matrasie! Darmowa dostawa do najbliższej księgarni.
ultramaryna