Dworek Longbourn i Death Comes to Pemberley, czyli Jane Austen ciągle w modzie

5 minut czytania

Jane Austen napisała sześć powieści*. To niedużo dla każdego, kto się przekona, jak świetna jest to proza. Moje wydanie Dumy i uprzedzenia ma jakieś 300 stron. Dużo? Niedużo, przecież to jest książka, której nie chce się kończyć, to jest książka, do której można wracać wielokrotnie, to jedna z tych najulubieńszych, najukochańszych… Nie dziwi mnie więc wcale, że tworzy się sporo historii, które krążą gdzieś wokół Jane Austen - powstają kontynuacje jej powieści, opowiada się o bohaterach, którzy wcześniej pozostawali gdzieś z boku, umiejscawia się akcję we współczesności lub w ogóle wyczynia się jakieś cuda, na przykład przenosi fankę Austen do świata Dumy i uprzedzenia (serial W świecie Jane Austen). Patrzę na takie twory z równoczesnym zaciekawieniem i zaniepokojeniem. Jeden głos mówi: “spróbuj, może być fajnie”, drugi: “tylko się zdenerwujesz, wszystko będzie NIE TAK”. Ostatnio pierwszy głos przekrzyczał ten drugi.

Skusił mnie najpierw Dworek Longbourn Jo Baker. Powieść zdawała się mieć jedną zasadniczą zaletę - to nie jest kontynuacja Dumy i uprzedzenia ani alternatywna historia Elizabeth i pana Darcy. Nie, tym razem książka opowiada o służbie państwa Bennetów, co z jednej strony zupełnie odwraca perspektywę, a z drugiej sprawia, że Jo Baker nie ingeruje zbytnio w książkową historię ani w bohaterów stworzonych przez Jane Austen. W końcu tym razem w centrum naszego zainteresowania jest służąca Sara. Wszyscy bohaterowie, których znamy z Dumy i uprzedzenia zostali zdegradowani do roli postaci drugoplanowych lub epizodycznych. Dom Bennetów poznajemy tym razem dosłownie od kuchni. A tam przyjazd pana Bingleya do  Netherfield nie budzi już takiej ekscytacji. Sara ma swoje sprawy na głowie i w tej chwili na pewno ważniejsze jest dla niej pojawienie się w Longbourn nowego służącego, Jamesa.

Bardzo dobry pomysł - zejść piętro niżej, zwrócić uwagę na tych, którzy dla Bennetów i podobnych im rodzin byli niemal niezauważalni - niby niezbędni, ale zawsze pozostawieni w cieniu. W Dumie i uprzedzeniu pojawiają się wprawdzie imiona pani Hill (godpodyni) oraz Sary, ale to wszystko, nic nie wiemy o tych postaciach. Jo Baker postanowiła tchnąć w nie życie, pokazać jak tamte czasy wyglądały niejako “od drugiej strony”. Dała głos tym, którzy do tej pory pozostawali niemi. To faktycznie umożliwia spojrzenie na rzeczywistość Dumy i uprzedzenia z innej perspektywy, pozwala poznać funkcjonowanie domu Bennetów od podszewki. Panienki przygotowują się do balu? Przyjeżdża, niemal niezapowiedzianie, pan Collins? Te wydarzenia na dole wyglądają przecież zupełnie inaczej, niż na górze.

Z okładki Dworku Longbourn

Historia Sary biegnie swoim torem - tylko nieznacznie mają na nią wpływ wydarzenia z Dumy i uprzedzenia. Nie jest szczególnie ekscytująca, ale Jo Baker umie pisać, powieść ma ręce i nogi, zgrabną fabułę i całkiem ciekawych bohaterów. Niestety i tak autorka zmienia w Dumie i uprzedzeniu więcej, niż bym chciała. Nie, to nie są jakieś rewolucyjne odstępstwa, ale coś we mnie się buntuje, kiedy ktoś podsuwa mi odmienioną wizję książki, którą znam na wylot. Tym bardziej, że Jo Baker idzie w nie najlepszym kierunku, a może po prostu robi o parę kroków za daleko. Wszystko jest bardzo udramatycznione, każdy musi mieć jakąś swoją mroczną tajemnicę… Obowiązkowe jest swego rodzaju uwspółcześnienie powieści, pokazanie problemów, które w czasach Austen zostawały przemilczane - będą i okropieństwa wojny, i nieślubne dzieci, i pedofilia.  Dworek Longbourn ma jednak większą wadę. Jest po prostu rozczarowujący - całkiem ciekawy, całkiem przyjemny, całkiem wciągający. Wszystko całkiem, nic naprawdę. Jo Baker pisze nieźle, ale może niepotrzebnie mierzy się od razu z Jane Austen. Okazuje się, że poza ciekawym pomysłem na rozwinięcie klasycznej powieści, ma niewiele do zaoferowania. W rezultacie wychodzi blado i nijako. Do zapomnienia. Bo przecież zaraz po Dworku Longbourn zachciało mi się znowu sięgnąć po Dumę i uprzedzenie - i okazało się, że śledzenie po raz enty historii Elizabeth jest nieporównywalnie ciekawsze niż czytanie po raz pierwszy o Sarze.

A jednak po przeczytaniu Dworku Longbourn znowu coś mnie podkusiło i tym razem padło na miniserial BBC  Death Comes to Pemberley (zresztą na podstawie powieści P.D. James). Tutaj mamy już po prostu kontynuację - coś, co zawsze budziło moje największe obawy. Jak to, ktoś chce dopisywać jakiś ciąg dalszy, zniszczyć moją wizję książki i zmaltretować postaci?! Nieważne, Jane Austen czy nie, Duma i uprzedzenie czy nie, takie kontynuacje są zawsze ryzykowne, rzadko naprawdę dobre. Jednak akurat obejrzenie Death Comes to Pemberley okazało się niezłym pomysłem.

Darcy, Elizabeth i Pemberley w tle.

Akcja toczy się kilka lat po wydarzeniach z Dumy i uprzedzenia. Elizabeth i Darcy są małżeństwem, mają synka. A w Pemberley właśnie ma odbyć się bal. Nieoczekiwanie przybywają też państwo Wickham - a wraz z nimi pojawia się w Pemberley śmierć. Wszystko wskazuje na to, że Wickham zabił swojego przyjaciela, Denny’ego.

Oglądanie tego serialu było trochę dziwne i irytujące tylko na samym początku - trzeba sobie przyswoić pewne fakty i zaakceptować wizję twórców. A potem już z górki, bo Death Comes to Pemberley bardzo przyjemnie się ogląda, serial jest ładnie nakręcony, a akcja została poprowadzona tak, że nie musiałam zgrzytać zębami i nie zżymałam się, że mi Dumę zniszczyli. Aktorzy są dobrze dobrani do swoich ról. Mogłabym sobie ewentualnie trochę ponarzekać na Elizabeth - nie to, że Anna Maxwell Martin źle gra, ale wygląda po prostu bardzo poważnie, zbyt poważnie. W książce między nią a Lydią jest jakieś pięć, sześć lat różnicy. Tutaj wygląda to tak, jakby dzieliło je lat co najmniej piętnaście. Trochę poza tym brakuje tej serialowej Lizzie życia i charakteru. Ale to drobiazgi. Death comes to Pemberley potrafi pozytywnie zaskoczyć. Wciąż nie ma się tu czym zachwycać, ale można z tym miniserialem przyjemnie spędzić wieczór lub dwa.

Jeśli przeczytacie wszystkie powieści Jane Austen i będziecie chcieli więcej, to jest z czego wybierać. Naprawdę. Po polsku na pewno wydano jeszcze Emancypację Mary Bennet i Pemberley, ale po angielsku to dopiero można znaleźć cudeńka. Wpisałam na Goodreads hasło “Darcy” i… Jest Fitzwilliam Darcy, Rock Star, jest Mr. Darcy, Vampyre, a także Mr. Darcy’s Diary (to tylko jeden z czterech podobnych, pamiętnikowych tytułów). Poza tym znalazłam też na przykład Pride and Prejudice: Hidden Lusts. No tak. Jeśli wydawało Wam się, że fanfic jest zjawiskiem przede wszystkim internetowym, to byliście w błędzie. Wydawanie książek powiązanych z Dumą i uprzedzeniem to najwyraźniej biznes, który nieźle się kręci. Na pewno sięganie po takie powieści jest jakimś sposobem na poradzenie sobie z emocjami po przeczytaniu ostatnich słów ulubionej książki. Zanim jednak zacznie się wypróbowywać kolejne austenowskie wariacje (polecam Waszej uwadze tę listę, ciekawe rzeczy można znaleźć), warto się zastanowić, czy nie lepiej włączyć porządną ekranizację albo przeczytać Dumę i uprzedzenie jeszcze raz. Nawet dziesiąty raz.

A tak poza tym wygląda na to, że od dawna zapowiadany film Pride and Prejudice and Zombies naprawdę ma powstać. Boicie się? Bo ja tak.

*Wiem, nie licząc Lady Susan oraz dwóch niedokończonych powieści - Watsonów oraz Sandition.

ultramaryna