5 książek fantasy dla ludzi, którzy nie lubią fantasy

5 minut czytania

Może zawsze obserwowaliście fantasy z bezpiecznej odległości, a teraz myślicie, że warto jednak spróbować? Może Wasze dotychczasowe spotkania z tym gatunkiem były w jakiś sposób obiecujące, ale czuliście, że to wciąż nie to? A może szukacie książki, którą moglibyście wcisnąć opornemu na fantasy znajomemu?

Najoczywistsze propozycje „na start” to oczywiście książki, które elementy fantastyczne wykorzystują w nieznacznym stopniu, które na przykład łagodnie wplatają magię w to, co znamy. Tyle że na to mówimy „realizm magiczny” i takie książki zazwyczaj nie stoją w księgarni na półce z fantastyką. Ten podział to byłby temat na dłuższą dyskusję, a ja nie chciałam pójść na łatwiznę. Mogłabym w końcu rzucić, że przecież w Stu latach samotności, Prawieku i innych czasach czy Lincolnie w Bardo też są elementy fantastyczne, ale to jednak nie o to chodzi.

Mogłam też wypełnić całą tę listę fantasy rozgrywającym się w naszym świecie, to chyba też łatwiejsze do przyjęcia niż zupełnie nowe rzeczywistości? I takie fantasy też się tu pojawi, ale proponuję różne książki, z różnych krańców fantastyki. Bo w tym rzecz: fantasy jest bardzo pojemnym gatunkiem.

I starałam się też, żeby nie były to kobyły na tysiąc stron, które kończą się cliffhangerem i są początkiem serii na 20 tomów. Jedna z moich propozycji to samodzielna powieść, dwie książki to pierwsze tomy trylogii (ale książki w tych trylogiach nie są szczególnie obszerne), dwie wprawdzie należą do dłuższych serii, ale tworzą na tyle zamknięte całości, że nie musicie wcale sięgać po kontynuacje. Rozumiem, że niekończące się serie złożone z książek liczących po osiemset stron to coś, co może odstraszyć kogoś wkraczającego w fantastykę.

A więc? Dlaczego nie lubisz fantasy?

„A fantasy to w ogóle porusza jakieś ważne tematy? Albo bawi się formą? Przecież to schematyczne przygodówki”

Piąta pora roku, N.K. Jemisin

Mam wrażenie, że Piąta pora roku może spodobać się komuś, kto czyta głównie literaturę piękną. N.K. Jemisin w pierwszym tomie tworzy fabularny majstersztyk, posługuje się oryginalnym typem narracji (drugoosobową, przynajmniej w jednym z trzech głównych wątków), opowiada o apokalipsie, stracie, wyborach podejmowanych w ekstremalnych okolicznościach. Przedstawiony świat jest regularnie niszczony przez trzęsienia ziemi i to poczucie ciągle zbliżającej się katastrofy sprowadza Piątą porę roku na takie tory… ekologiczne. Zresztą są tu sygnały, że tak naprawdę to nasza planeta w przyszłości, ale klimatem powieści bliżej jest jednak do fantasy niż sci-fi. Ta seria zbierała wszelkie możliwe nagrody i nic w tym dziwnego, bo, nawet jeśli sama myślę, że pierwszy tom jest najbardziej udany, to jest to po prostu bardzo jakościowa fantastyka.

Alternatywny pomysł: Woda na sicie, Anna Brzezińska

„Nie chcę żadnych elfów w niby-średniowieczu!”

Czterdzieści i cztery, Krzysztof Piskorski

Fantasy to naprawdę nie tylko Władca pierścieni i chociaż tych światów, które są prawie-jak-średniowieczna-Europa-tylko-z-elfami jest całkiem sporo, to jednak znalezienie czegoś kompletnie innego nie sprawia żadnych problemów. W tym rzecz, fantasy może rozgrywać się w światach, o których wam się nie śniło. Proponuję natomiast dość klasyczny podgatunek, który jednak może nie być dobrze znany komuś, kto jest w fantastyce świeżakiem: steampunk. W Czterdzieści i cztery jest Europa XIX-wieczna, magiczna, taka, w której technologia poszła w trochę innym kierunku i okazało się, że świat jest nieco… rozwarstwiony. Piskorski bawi się naszymi romantycznymi narodowo-wyzwoleńczymi mitami, wplata w historię historyczne postaci (będzie i Słowacki, i Mickiewicz, i Byron, i Ada Lovelace) i ma po prostu milion pomysłów na minutę. To nie jest propozycja dla tych, którzy nie chcą zbyt wiele fantastyczności w fantastyce, a dla tych, którzy są otwarci na magiczne światy, na wolność tworzenia nowych rzeczywistości i po prostu chcieliby czegoś innego niż to, co się z klasyką fantasy zazwyczaj kojarzy.

Alternatywny pomysł: The Ghost Bride. Narzeczona ducha, Yangsze Choo
Do tych średniowiecznych elfów można by ewentualnie podciągnąć tylko jedną książkę z całego tego tekstu. Naprawdę jest w fantastyce z czego wybierać. The Ghost Bride jest zupełnie z innej beczki, to Malezja i chińskie wierzenia o życiu pozagrobowym.

„Ja tam wolę kryminał…”

Rzeki Londynu, Ben Aaronovitch

To jest moment, by polecić jakieś urban fantasy. Tak jak mnóstwo jest w literaturze zmęczonych życiem detektywów rozwiązujących sprawy w skandynawskich (i nie tylko) miastach, tak mnóstwo jest też tych, którzy żyją w na wpół fantastycznych światach i mają jeszcze bardziej przechlapane, bo zabójcą może okazać sie na przykład wampir. Na szczęście zazwyczaj sami też dysponują jakąś formą magii.. To nie jest najlepiej przeze mnie zgłębiony podgatunek fantasy, ale Rzeki Londynu nadają się tu bardzo dobrze. Główny bohater pracuje w londyńskiej policji. Okazuje się, że ma magiczny dar, więc zostaje przeniesiony do dość specjalnego (i niezbyt licznego) wydziału.

Alternatywny pomysł: Magia kąsa, Ilona Andrews

„Bardziej mi zależy na emocjach niż na wymyślnych światach”

Córka lasu, Juliet Marillier

Z polecaniem Córki lasu pewnie się już bardzo powtarzam, ale pasowała mi tutaj jak ulał. To jest fantasy baśniowe, nawiązujące do Sześciu łabędzi, osadzone w quasi-średniowiecznej Irlandii. Fantastyczne elementy są bardzo ważne dla fabuły (w końcu zła macocha zamienia braci bohaterki w łabędzie, a ona musi ich odczarować), ale mam wrażenie, że ich stężenie nie powinno być dla nikogo przytłaczające. Marillier bardzo skupia się na plastycznym opisaniu świata, stworzeniu klimatu i, może przede wszystkim, na oddaniu uczuć bohaterów. Myślę, że czyta się Córkę lasu trochę jak romantyczną powieść historyczną, nawet jeśli Marillier nie opisuje żadnych historycznych wydarzeń, potrafi stworzyć bardzo mocne wrażenie zanurzenia w tej średniowiecznej Irlandii. No i wychodzi jej też oddanie emocji bohaterki i przelanie ich na czytelnika. I to jak.

Alternatywny pomysł: Niedźwiedź i słowik, Katherine Arden

„Nie chcę słyszeć o żadnej magii”

Pojedynek, Marie Rutkoski

Z takimi zastrzeżeniami na dłuższą metę faktycznie się z fantasy nie pociągnie, ale mam coś na początek. Od razu uprzedzam, że to jest też akurat propozycja dla tych, którzy szukają młodzieżówki. Pojedynek (po angielsku The Winner’s Curse) na pierwszy rzut oka wygląda jak przeciętne YA fantasy. Jest jakiś zmyślony świat z fikcyjnymi religiami, nacjami? Jest. Ale jest to też świat pozbawiony magii, nie ma tutaj też żadnych fantastycznych stworzeń. Nie, nie, żadnych elfów, olbrzymów, goblinów, smoków…* Autorka stworzyła sobie po prostu przestrzeń, w której mogła rozegrać swoją fikcyjną wojnę, ustawić swoich bohaterów po dwóch stronach konfliktu i uwikłać ich w polityczne gry. Magia nie była potrzebna, potrzebna była tylko wolność tworzenia tej fikcyjnej przestrzeni. To młodzieżówka, napisana prostym językiem, z dość mocno zarysowanym wątkiem romantycznym, ale są tu też zdrady, bitwy, pałacowe intrygi… Można się wciągnąć. Ta książka ładnie pasowałaby też do poprzedniej kategorii, bo dla mnie jej siła zawsze opierała się na bohaterach i mnie ta seria zawsze potrafiła zupełnie rozbić emocjonalnie.

* Okej, jest też druga seria autorki, taki spin-off, z której wynika, że jakaś magia w tym świecie jednak jest. Ale spokojnie, w oryginalnej trylogii jej nie znajdziecie.

Alternatywny pomysł: Historia naturalna smoków, Marie Brennan
Tutaj żadnego czarowania, tak, są smoki, ale podejście do nich jest takie… naukowe ;)


Macie swoje pomysły?

ultramaryna